Strona:PL Balzac - Księżna de Langeais.djvu/113

Ta strona została skorygowana.

— Co! palisz? spytał.
— Och! czegóżbym nie uczyniła dla twojej miłości?
— Zatem, niech pani zechce iść stąd.
— Pójdę, rzekła płacząc.
— Musisz sobie zakryć twarz, aby nie widzieć drogi którą cię odwiozą.
— Jestem gotowa, Armandzie, rzekła zawiązując sobie oczy.
— Czy widzisz co?
— Nie.
Ukląkł cicho u jej kolan.
— Och, słyszę cię, rzekła czyniąc ruch pełen wdzięku w mniemaniu że ta udana surowość się skończy.
Chciał ucałować jej usta, podała mu je.
— A, więc pani widzi.
— Jestem troszkę ciekawa.
— Zawsze mnie tedy oszukujesz!
— A, rzekła z dumą niezrozumianej wielkości, niech mi pan zdejmie tę chustkę i wyprowadzi mnie: nie otworzę oczu.
Po tym krzyku, Armand, pewien jej uczciwości, poprowadził księżnę, która, wierna słowu, stała się dobrowolnie ślepa. Trzymając ją po ojcowsku za rękę i prowadząc ją to w górę to w dół, Montriveau śledził wzruszenia tej kobiety, tak nagle opanowanej przez prawdziwą miłość. Pani de Langeais, szczęśliwa że może doń mówić w ten sposób, mówiła mu z rozkoszą wszystko; ale on pozostał nieugięty: kiedy ręka księżnej pytała go, jego ręka zostawała niema. Tak szli jakiś czas razem. W pewnym momencie, pani de Langeais spostrzegła, że Armand chroni jej suknię, aby się nie otarła o ściany jakiegoś wąskiego widocznie przejścia. Dbałość ta wzruszyła ją, było w niej jeszcze trochę miłości... Ale to było też pożegnanie; Armand opuścił ją, nie mówiąc słowa. Czując się w ciepłej atmosferze, księżna otwarła oczy. Ujrzała, że jest sama przy kominku w buduarze pani de Sérizy. Pierwszą jej troską była