Strona:PL Balzac - Księżna de Langeais.djvu/130

Ta strona została skorygowana.

Książę wzniósł ręce do nieba, plasnął w nie rozpaczliwie i skrzyżował je na piersiach.
— Czyż ty nie zdajesz sobie sprawy, co wyniknie z tego szaleństwa? spytał wreszcie.
Stara księżna wstała nagle, wyprostowała się i przyjrzała się siostrzenicy, która zaczerwieniła się i spuściła oczy. Pani de Chauvry przyciągnęła ją łagodnie i rzekła:
— Pozwól, że cię ucałuję, mój aniołku.
Ucałowała ją serdecznie w czoło, uścisnęła jej rękę i dodała z uśmiechem:
— Nie jesteśmy już za Walezjuszów, moje dziecko. Skompromitowałaś swego męża, swoje stanowisko w świecie, ale pomyślimy jak to wszystko naprawić.
— Ależ, droga ciociu, ja nie chcę niczego naprawiać. Chcę, aby cały Paryż wiedział, albo mówił, że byłam dziś rano u pana de Montriveau. Zniweczyć to przekonanie, choćby najfałszywsze, znaczy wyrządzić mi wielką krzywdę.
— Moje dziecko, chcesz tedy się zgubić i okryć zgryzotą swoją rodzinę?
— Mój ojcze, rodzina moja, poświęcając mnie dla interesu, skazała mnie mimowoli na beznadziejne nieszczęścia. Możesz mnie potępiać, że staram się je złagodzić, ale z pewnością będziesz współczuł ze mną.
— Stawajże tu człowieku na głowie, aby dorze wydać za mąż córkę! mruknął pan de Navarreins do widama.
— Drogie maleństwo, rzekła księżna, strzepując ziarnka tabaki które padły na suknię, bądź szczęśliwa jeśli możesz; nie chodzi o to aby zakłócać twoje szczęście, ale aby je pogodzić z obyczajem. Wiemy wszyscy, że małżeństwo to jest instytucja bardzo niedoskonała, złagodzona przez miłość. Ale, kiedy się bierze kochanka, czyż trzeba zaraz słać łóżko na placu publicznym? No, pomyśl trochę, bądź rozsądna, posłuchaj nas.
— Słucham.