Strona:PL Balzac - Księżna de Langeais.djvu/143

Ta strona została skorygowana.

Nieszczęśliwa kobieta darowała sobie dziesięć minut, kwadrans. Wreszcie uczuła nowy policzek w tej odwłoce, wiara opuściła ją. Nie mogła wstrzymać tego krzyku: „O mój Boże!“ — poczem opuściła nieszczęsny próg. Było to pierwsze słowo karmelitanki.
Montriveau miał naradę z paroma przyjaciółmi, naglił aby kończyli, ale zegar jego się spóźniał; wyszedł, aby się udać do pałacu de Langeais w chwili gdy księżna, gnana zimną wściekłością, biegła pieszo przez ulice Paryża. Płakała, kiedy doszła do bulwaru d’Enfer. Tam po raz ostatni spojrzała na Paryż, dymiący, gwarny, okryty czerwoną łuną bijącą od jego świateł, poczem wsiadła do dorożki i opuściła to miasto, aby nigdy nie wrócić. Kiedy margrabia przybył do pałacu, nie zastał już swej kochanki. Sądził, że z niego zadrwiono. Pobiegł do widama i wpadł doń w chwili, gdy poczciwiec wkładał szlafrok myśląc o szczęściu swej ładnej kuzynki. Montriveau przeszył go owem straszliwem spojrzeniem, którego fluid działał zarówno na mężczyzn jak na kobiety.
— Panie, czy pan się dał użyć do jakiegoś okrutnego żartu? wykrzyknął. Wracam od pani de Langeais, a służba mówi, że księżna wyszła.
— Stało się z pewnością z pańskiej winy wielkie nieszczęście, odparł widam. Zostawiłem księżnę pod pańską bramą...
— O której godzinie?
— O trzy kwadranse na ósmą.
— Żegnam pana, rzekł Montriveau, który wrócił spiesznie do siebie, aby spytać odźwiernego czy nie widział wieczorem pod bramą jakiejś damy.
— Owszem, panie, jakaś ładna kobietka, która zdawała się mocno stroskana. Płakała, och jak płakała, pocichu, pocichutku, stojąc niby szldwach na warcie. Wreszcie odeszła, rzekłszy: O, mój Boże, tak, że z przeproszeniem pańskiem serce się nam ścisnęło, mnie i mojej babie, z którąśmy stali tam tak że nas nie widziała.
Tych kilka słów sprawiło, że ów silny człowiek zbladł. Napisał kilka słów do pana de Ronquerolles, do którego posłał natych-