Strona:PL Balzac - Księżna de Langeais.djvu/62

Ta strona została skorygowana.

istnienia. Jednym zamachem, jedną myślą Armand przemazał całe swe minione życie. Spytawszy sam siebie dwadzieścia razy, jak dziecko: „Pójdę? Nie pójdę?“ — ubrał się, przybył do pałacu księżnej koło ósmej i znalazł się w obliczu kobiety, nie kobiety ale bóstwa, które ujrzał wczoraj w świetle, niby świeżą i czystą młodą dziewczynę, przybraną w gazy, tiule i zasłony. Wszedł gwałtownie, aby jej wyznać swą miłość, tak jakby chodziło o pierwszy wystrzał armatni na polu bitwy. Biedny sztubak! Zastał swą mglistą sylfidę zawiniętą w ciemny kaszmirowy peniuar umiejętnie zmięty; leżała w omdlałej pozie na sofce w buduarze. Nie wstała nawet, wskazała tylko na głowę. Włosy, mimo że przewiązane wualem, były w nieładzie. Następnie, ręką, która, w drżącym blasku zdala ustawionej jednej jedynej świecy, wydała się oczom Armanda biała jak alabaster, dała mu znak by usiadł i rzekła głosem równie łagodnym jak to światło:
— Gdyby to nie był pan, panie margrabio, gdyby to był jakiś przyjaciel, z którym mogłabym postąpić bez ceremonji, albo ktoś obojętny, kazałabym go przeprosić. Jestem, jak pan widzi, straszliwie cierpiąca.
Armand pomyślał w duchu: „Pójdę sobie“.
— Ale, podjęła obejmując go spojrzeniem, którego ogień naiwny żołnierz przypisał gorączce, nie wiem, czy to przeczucie pańskiej miłej wizyty, której pośpiech jest mi nad wyraz sympatyczny, ale od pewnej chwili czuję że moje wapory ustępują.
— Mogę tedy zostać? rzekł Montriveau.
— Och, byłoby mi bardzo przykro, gdyby pan odszedł. Już sobie mówiłam dziś rano, że z pewnością nie zrobiłam na panu żadnego wrażenia; niechybnie wziął pan moje zaproszenie za banalną grzeczność Paryżanki... Wybaczałam panu z góry tę niewdzięczność. Człowiek, który przybywa z pustyni, nie ma obowiązku wiedzieć jak bardzo nasze Saint-Germain jest trudne w swoich sympatjach.
Te wdzięczne słowa, ledwie wyszeptane, padały jedno po dru-