Strona:PL Balzac - Księżna de Langeais.djvu/71

Ta strona została skorygowana.

Nazajutrz po wieczorze, na którym bystry starzec wyrzekł te słowa, brzmiące dla pani de Langeais jak groźne proroctwo, księżna próbowała zrazić do siebie generała. Była twarda, despotyczna, nerwowa, nieznośna, ale Armand rozbroił ją anielską słodyczą. Ta kobieta tak dalece nie znała wielkodusznej dobroci tego rodzaju charakterów, że zrazu zdumiała ją żartobliwa serdeczność z jaką zniósł jej opryskliwość. Szukała zwady, a znalazła dowód przywiązania. Wówczas zaciekła się.
— Czem, rzekł Armand, człowiek który panią ubóstwia mógł jej się stać niemiły?
— Nie jest mi pan niemiły, odparła zmieniając się nagle w łagodną i uległą; ale czemu pan chce mnie skompromitować? Pan powinien być dla mnie tylko przyjacielem. Czy pan tego nie wie? Chciałabym w panu czuć instynkt i delikatność prawdziwej przyjaźni, aby nie stracić ani pańskiego szacunku, ani przyjemności pańskiego towarzystwa.
— Tylko przyjacielem! wykrzyknął Montriveau, w którego głowie to straszliwe słowo wywołało jakgdyby elektryczny wstrząs. W nadziei słodkich godzin, których mi pani użycza, zasypiam i budzę się w twojem sercu; i oto dziś, bez powodu, chcesz zabić tajemne nadzieje, które są mem życiem! Zażądawszy odemnie tylu przysiąg, okazawszy tyle wstrętu do kobiet zalotnych, czy chce mi pani dowieść, żeś podobna do wszystkich Paryżanek, zdolna do kaprysu, ale nie do miłości? Czemuż tedy żądałeś odemnie życia i czemu je przyjęłaś?
— Zawiniłam, tak, kobieta nie powinna się poddawać takim porywom, o ile nie może ani nie powinna ich nagrodzić.
— Rozumiem, to była tylko kokieterja...
— Kokieterja? Nienawidzę kokieterji. Być kokietką, Armandzie, znaczy przyrzekać się kilku a nie oddać się nikomu. Oddawać się wszystkim — to rozpusta. Oto, o ile rozumiem, problem obyczajności. Ale być melancholijną wobec humorysty, wesołą z wesołkami, statystką z ambitnymi, słuchać z udanym podziwem