Strona:PL Balzac - Księżna de Langeais.djvu/73

Ta strona została skorygowana.

Pani byłaś moją ostatnią wiarą i spostrzegam w tej chwili, że wszystko na ziemi jest fałszem.
Uśmiechnęła się.
— Tak, ciągnął Montriveau zmienionym głosem, twoja religja, na którą chcesz mnie nawrócić, jest kłamstwem wymyślonem przez ludzi; nadzieja jest kłamstwem wspartem na przyszłości; duma kłamstwem wobec samego siebie; litość, rozum, strach, — kłamstwem! Moje szczęście będzie tedy też jakiemś kłamstwem. Muszę oszukiwać sam siebie, dawać zawsze dukata za talara. Jeśli pani tak łatwo przychodzi przestać mnie widywać, jeśli wzdrygasz się mnie uznać i za przyjaciela i za kochanka, nie kochasz mnie! A ja, biedny szaleniec, mówię to sobie, wiem o tem, i kocham!
— Ależ, Boże, drogi Armandzie, ty bredzisz.
— Ja bredzę?
— Tak, myślisz że wszystko stracone, dlatego że ci każę być rozsądnym.
W gruncie, księżna była uszczęśliwiona z gniewu, który tryskał z oczu zakochanego. Dręczyła go, ale równocześnie obserwowała go, śledziła zmiany fizjognomji. Gdyby generał na swoje nieszczęście okazał się szlachetny bez dyskusji, jak zdarza się naiwnym dudkom, zostałby wygnany na zawsze, pod brzemieniem wyroku że nie umie kochać. Większość kobiet żąda by je moralnie zgwałcono. Czyż nie jest ich ambicją zawsze ulec jedynie sile? Ale Armand nie był dość wytrawny, aby spostrzec zręcznie zastawioną pułapkę. Mężczyzna silny, gdy kocha, staje się w duszy takiem dzieckiem!
— Jeśli chodzi tylko o pozory, rzekł naiwnie, jestem gotów do...
— Tylko o pozory! przerwała; cóż pan o mnie ma za pojęcie? Czy dałam panu najlżejsze prawo do przypuszczeń, że mogłabym należeć do pana?
— O czemże tedy mówimy? wybuchnął Montriveau.