Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/100

Ta strona została przepisana.

— Ale, skoro pan był senatorem weneckim, musiał pan być bogaty; w jaki sposób mógł pan postradać majątek?
Na to pytanie podniósł głowę, jakgdyby po to aby mi się przypatrzyć ruchem istotnie tragicznym, i odpowiedział: „Nieszczęścia!“
Nie myślał już o piciu, odsunął szklankę wina, którą mu w tej chwili podawał stary flecista, poczem spuścił głowę. Te szczegóły mogły jedynie podsycić mą ciekawość. W czasie kontredansa, którego odegrały te trzy automaty, patrzałem na starego weneckiego szlachcica z uczuciami jakie pożerają dwudziestoletniego młodzieńca. Widziałem Wenecję i Adrjatyk, widziałem ją w ruinach na tej zrujnowanej twarzy. Przechadzałem się po tem mieście, tak drogiem jego mieszkańcom; wędrowałem od Rialto do Wielkiego Kanału, od riva Schiaroni do Lido, wracałem do katedry tak oryginalnej i wspaniałej, patrzałem na okna Casa d’Oro, z których każde ma inny ornament; oglądałem stare pałace tak bogate w marmury; słowem wszystkie te cudy, z któremi uczony sympatyzuje tem więcej, iż barwi je wedle ochoty i nie depoetyzuje swoich marzeń obrazem rzeczywistości. Odtwarzałem sobie bieg życia tego potomka największego z kondotjerów, szukając w nim śladów jego nieszczęść oraz przyczyn tego głębokiego fizycznego i moralnego upadku, który jeszcze dodawał piękności iskrom dumy i szlachetności zbudzonym w tej chwili. Myśli nasze spotykały się z pewnością, sądzę bowiem że ślepota czyni wrażliwość ducha o wiele czulszą, nie pozwalając uwadze rozpraszać się na zewnętrzne przedmioty. Nie długo czekałem na dowód naszej wzajemnej sympatji. Facino Cane przestał grać, wstał, podszedł do mnie i rzekł: „Wyjdźmy!“ Słowo to podziałało na mnie jak tusz elektryczny. Podałem mu ramię i wyszliśmy.
Kiedyśmy się znaleźli na ulicy, rzekł: „Czy chce mnie pan zabrać z sobą do Wenecji, zawieść mnie tam, czy chce mi pan zawierzyć? Będzie pan bogatszy niż dziesięciu najbogatszych bankierów