oto wyrok, jaki Sarrasine wydał na samego siebie. Był tak zupełnie pijany, że nie widział sali, publiczności, aktorów, nie słyszał już muzyki. Więcej jeszcze, nie istniała już odległość między nim a Zambinellą, posiadał ją, oczy jego, wlepione w śpiewaczkę, piły ją. Djaboliczna niemal siła pozwalała mu czuć tchnienie tego głosu, wdechać wonny puder którym te włosy były napojone, widzieć płaszczyzny tej twarzy, liczyć błękitne żyłki barwiące tę atłasową skórę. Wreszcie ten głos, zwinny, świeży, o srebrnem brzmieniu, gibki jak nitka którą najlżejszy powiew kształtuje, którą zwija i rozwija, pędzi i unosi, głos ten przejmował tak żywo jego duszę, że artysta raz po raz wydawał owe mimowolne krzyki wyrwane konwulsyjną rozkoszą, zbyt rzadko daną ludzkim namiętnościom. W końcu musiał wyjść z teatru. Drżące nogi zaledwie mogły go unieść. Był złamany, słaby, jak człowiek nerwowy, którego wypruł jakiś atak straszliwego gniewu. Miał tyle przyjemności, lub może tyle wycierpiał, że życie jego spłynęło jak woda z naczynia które ktoś wywrócił. Czuł w sobie pustkę, unicestwienie podobne do owej niemocy, która tak doprowadza do rozpaczy ludzi wychodzących z ciężkiej choroby. Ogarnięty niewytłumaczonym smutkiem, przysiadł na schodach jakiegoś kościoła. Tam, grzbietem wsparty o kolumnę, pogrążył się w zadumie mglistej niby sen. Namiętność spiorunowała go. Wróciwszy do domu wpadł w paroksyzm energji, która zdradza obecność nowego elementu w naszem istnieniu. Szarpany ową pierwszą gorączką miłości, która tyleż ma z rozkoszy co z bólu, pragnął oszukać swoją niecierpliwość i swoje szaleństwo rysując Zambinellę z pamięci. Była to niejako zmaterjalizowana medytacja. Na jednej ćwiartce papieru widniała Zambinella, zimna i spokojna na pozór, w postawie ulubionej Rafaelowi, Giorgione i wszystkim wielkim malarzom. Na drugiej obracała głowę subtelnie, kończąc tryl i zdając się słuchać samej siebie. Sarrasine naszkicował swą ukochaną we wszystkich pozach; bez zasłony, siedzącą, stojącą, leżącą, niewinną albo lubieżną; urzeczywist-
Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/129
Ta strona została przepisana.