stępujesz jak młoda kurtyzana, zaostrzająca wzruszenia któremi handluje?
— Ależ dziś piątek, odparła przerażona gwałtownością Francuza.
Sarrasine, który nie był dewotem, zaczął się śmiać. Zambinella skoczyła jak młoda kózka i rzuciła się do jadalni. Kiedy Sarrasine pojawił się goniąc za nią, przywitał go piekielny śmiech. Ujrzał Zambinellę zemdloną na sofie. Była blada i jakby wyczerpana wysiłkiem który uczyniła. Mimo że Sarrasine niewiele umiał po włosku, zrozumiał jak mówiła pocichu do Vitaglianiego: Ależ on mnie zabije!
Dziwna ta scena zmieszała rzeźbiarza. Ochłonął. Stał zrazu nieruchomy, następnie odzyskał mowę, siadł koło ukochanej i zapewnił ją o swym szacunku. Znalazł siłę, aby pchnąć swą namiętność na inne tory, oświadczając się tej kobiecie w sposób najbardziej egzaltowany. Dla odmalowania swej miłości, rozwinął skarby owej czarodziejskiej wymowy, której kobiety rzadko odmawiają wiary. W chwili gdy pierwszy brzask zaskoczył biesiadników, któraś z kobiet poddała aby pojechać do Frascati. Wszyscy przyjęli żywym oklaskiem myśl, aby spędzić dzień w villa Ludovisi. Vitagliani poszedł wynająć powozy. Sarrasine miał to szczęście, że jechał z Zambinellą w faetonie. Skoro raz wydostali się z Rzymu, wesołość, zdławiona na chwilę walką jaką każdy toczył ze snem, obudziła się nagle. Mężczyźni, kobiety, wszyscy byli zwyczajni owego szalonego życia, owych niekończących się uciech, owej bujności artystów czyniących z życia ustawne święto, wybuch śmiechu bez myśli o jutrze. Jedynie towarzyszka rzeźbiarza wydawała się przygnębiona.
— Czy chora jesteś? spytał jej Sarrasine. Czy wolałabyś wrócić do domu?
— Nie jestem dość silna, aby znosić te wybryki, odparła. Potrzebuję się bardzo oszczędzać, ale przy panu czuję się tak dobrze!
Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/136
Ta strona została przepisana.