Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/137

Ta strona została przepisana.

Bez pana nie byłabym została na tej wieczerzy; po nieprzespanej nocy tracę całą świeżość.
— Jesteś taka delikatna, odparł Sarrasine patrząc na drobne rysy uroczej istoty.
— Hulanki niszczą mi głos.
— Teraz, kiedy jesteśmy sami, wykrzyknął artysta, i kiedy niepotrzebujesz się lękać wybuchów mojej namiętności, powiedz mi że mnie kochasz.
— Czemu, rzekła, na co? Podobałam się panu. Ale pan jest Francuz i to uczucie przejdzie panu. Och, panby mnie nie kochał tak, jak jabym chciała być kochaną.
— Jak?
— Bez tego do czego zmierza pospolita miłość, niewinnie. Brzydzę się mężczyznami, bardziej jeszcze niż nienawidzę kobiet. Świat jest dla mnie pustynią. Jestem przeklęta istota, skazana na to aby rozumieć szczęście, aby je czuć, aby go pragnąć i, jak tyle innych, zmuszona patrzeć jak ono wciąż ucieka odemnie. Niech pan pamięta, że ja pana nie oszukałam. Zabraniam ci kochać mnie. Mogę być dla ciebie oddanym przyjacielem, bo podziwiam twoją siłę i twój charakter. Potrzebuję brata, opiekuna. Bądź tem wszystkiem dla mnie, ale niczem więcej.
— Nie kochać cię! wykrzyknął Sarrazine, ależ, drogi aniele, jesteś mojem życiem, mojem szczęściem!
— Gdybym powiedziała jedno słowo, odepchnąłbyś mnie ze wstrętem.
— Kokietko; nic mnie nie zdoła przerazić. Powiedz mi, że dla ciebie zgubię mą przyszłość, że za dwa miesiące umrę, że pójdę do piekła za to że cię raz pocałowałem!
Uściskał ją, mimo wysiłków, jakie czyniła Zambinella, aby uniknąć tego namiętnego pocałunku.
— Powiedz mi że jesteś czartem, że chcesz mego majątku, mego nazwiska, całej mojej sławy! Czy chcesz, abym przestał być rzeźbiarzem? Mów.