Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/138

Ta strona została przepisana.

— A gdybym ja nie była kobietą? spytała nieśmiało Zambinella srebrnym i słodkim głosem.
— Dobry żart! wykrzyknął Sarrasine. Myślisz, że można oszukać oko artysty? Czyż od dziesięciu dni nie pożeram, nie zgłębiam, nie podziwiam twoich uroków? Tylko kobieta może mieć to krągłe i miękkie ramię, te delikatne linje. Och, ty chcesz pochlebstw!
Uśmiechnęła się smutno i szepnęła: „Nieszczęsna piękność!“
Podniosła oczy do nieba. W tej chwili, w spojrzeniu jej odbijał się wstręt tak silny, tak żywy, że Sarrasine zadrżał.
— Panie Francuzie, dodała, niech pan zapomni na zawsze tę chwilę szaleństwa. Szanuję pana, ale co się tyczy miłości, nie żądaj jej odemnie; to uczucie nie istnieje w mojem sercu. Ja nie mam serca! wykrzyknęła, płacząc. Teatr w którym mnie pan widział, te oklaski, ta muzyka, ta sława na jaką mnie skazano, to moje życie: nie mam innego. Za kilka godzin będzie pan na mnie patrzał innemi oczami, kobieta którą kochasz umrze.
Rzeźbiarz nie odpowiedział. Głucha wściekłość orała mu serce. Potrafił tylko patrzeć na tę niezwykłą kobietę oczyma które paliły płomieniem. Ten wątły głos, ta poza, wzięcie, gesty Zambinelli nacechowane smutkiem, melancholją i zniechęceniem, wydobywały z jego duszy wszystkie skarby miłości. Każde słowo było ostrogą. W tej chwili przybyli do Frascati. Kiedy artysta podał rękę swej pani aby jej pomóc wysiąść, uczuł że cała drży.
— Co tobie? Zabiłabyś mnie, wykrzyknął, widząc że blednie, gdybyś czuła najlżejszy ból, którego ja byłbym nawet niewinną przyczyną.
— Wąż! rzekła, pokazując małego wężyka który pomykał wzdłuż rowu. Boję się tych wstrętnych zwierząt.
Sarrasine zgniótł nogą głowę węża.
— Jaki pan odważny! rzekła Zambinella, patrząc z widocznem przerażeniem na martwego płaza.
— No i co, rzekł artysta z uśmiechem, czy ośmielisz się twierdzić, że nie jesteś kobietą?