Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/140

Ta strona została przepisana.

wracać do Rzymu, wsiadła do berlinki na cztery osoby, rozkazując z nieubłaganą minką rzeźbiarzowi, aby sam wrócił faetonem. Przez drogę, Sarrasine postanowił wykraść Zambinellę. Cały dzień spędził na snuciu planów, jeden szaleńszy niż drugi. O zmierzchu, w chwili gdy wychodził aby spytać kogo, gdzie się znajduje willa jego ukochanej, spotkał w progu jednego z kolegów.
— Mój drogi, rzekł mu ów, nasz ambasador prosi cię do siebie na dziś wieczór. Daje wspaniały koncert: kiedy usłyszysz że będzie Zambinella...
— Zambinella, wykrzyknął Sarrazine nieprzytomny na dźwięk tego imienia, ależ ja szaleję za nią!
— Jak wszyscy, odparł kolega.
— Słuchaj, jeżeli jesteście memi przyjaciółmi, ty, Vien, Lauterburg i Allegrain, użyczcie mi pomocy w zamachu jaki chcę uczynić po zabawie.
— Nie chodzi o zabicie jakiego kardynała, ani o...
— Nie, nie, rzekł Sarrazine, nie żądam od was nic, czego uczciwi ludzie nie mogliby zrobić.
W parę sekund rzeźbiarz przygotował wszystko, aby zapewnić sukces swemu przedsięwzięciu. Przybył jeden z ostatnich do ambasadora, ale przybył w podróżnej karecie zaprzężonej w tęgie konie a powożonej przez jednego z najśmielszych vetturinów w Rzymie. Pałac ambasadora pełen był ludzi; nie bez trudu rzeźbiarz, nieznany nikomu z obecnych, zdołał dotrzeć do salonu w chwili gdy Zambinella śpiewała.
— To z pewnością przez wzgląd na kardynałów, biskupów i opatów, którzy są tutaj, spytał Sarrazine, ona przebrana jest za mężczyznę, ma siatkę na głowie, włosy w puklach i szpadę przy boku?
— Ona? Jaka ona? odparł stary pan, do którego zwrócił się Sarrazine.
— Zambinella.
— Jaka Zambinella? odparł rzymski książę. Czy pan żartuje?