sorskiego obelisku. Domy te mają sień, wąskie ciemne schody o niebezpiecznych zakrętach, mieszczą nie więcej niż trzy okna na każdem piętrze, wewnątrz zaś znajduje się dziedziniec, lub, aby rzec ściślej, kwadratowa studnia. Nad trzema czy czterema pokojami mieszkania zajmowanego przez pana Grassou de Fougères rozciągała się jego pracownia z widokiem na Montmartre. Pracownia pomalowana na kolor ceglasty, podłoga starannie pociągnięta na branżowo i wywoskowana, każde krzesło opatrzone dywanikiem z obszewką, kanapa, prosta zresztą, ale schludna jak kanapa w sypialni kupcowej, wszystko zdradzało mizerne życie małego człowieczka oraz zapobiegliwość biedaka. Była tam komoda na chowanie przyborów malarskich, stół do śniadania, kredens, sekretarzyk, wreszcie utensylja malarskie, utrzymane we wzorowym porządku. Piec odznaczał się holenderską schludnością, tem widoczniejszą, iż białe i jednostajne północne światło napełniało swoim ostrym i zimnym blaskiem ten olbrzymi pokój. Fougères, prosty malarz rodzajowy, nie potrzebuje owych olbrzymich machin, które rujnują malarzy historycznych; nigdy nie czuł w sobie dość talentu aby się porywać na wielkie kompozycje; trzymał się jeszcze sztalugi.
Z początkiem grudnia tego roku, w epoce w której mieszczuchy paryskie perjodycznie poczynają ucieszny pomysł uwiecznienia swojej fizys dość już natrętnej bez tego, Piotr Grassou, wstawszy wcześnie rano, przyrządzał paletę, zapalał w piecu, jadł bulkę zmoczoną w mleku i czekał z rozpoczęciem pracy aż odtajałe szyby przepuszczą światło. Było sucho i ładnie. W tej chwili, artysta, który jadł z ową cierpliwą i zrezygnowaną miną, wyrażającą tyle rzeczy, poznał krok człowieka, który miał na jego życie wpływ, jaki tego rodzaju ludzie mają na życie prawie wszystkich artystów. Był to Eljasz Magus[1], handlarz obrazów, lichwiarz płócien. W istocie, Eljasz Magus zeszedł malarza w tej czyściutkiej pracowni w chwili gdy miał się wziąć do roboty.
- ↑ Kuzyn Pons.