w dwudziestym siódmym roku miał naiwność szesnastolatka. Inny, jeden z owych artystów nieufnych i twardych, byłby zauważył djaboliczny wyraz Eljasza Magusa, byłby zauważył drżenie jego brody, ironję jego wąsów, ruch ramion, zwiastujący zadowolenie Shylocka, gdy mu się uda nabrać chrześcijanina. Fougères przechadzał się po bulwarach w upojeniu radości, która dawała jego fizjognomji wyraz dumy. Podobny był do studenta, który opiekuje się kobietą. Spotkał Józefa Bridau[1], swego kolegę, jeden z owych niepospolitych, niezwykłych talentów, przeznaczonych do sławy i nieszczęścia. Józef Bridau, który — jak mówił miał parę groszy w kieszeni, zaciągnął Piotra do Opery. Fougères nie widział baletu, nie słyszał muzyki, tworzył w duszy obrazy, malował. Opucił Józefa w połowie wieczoru, pobiegł do siebie, robił szkice przy lampie, począł trzydzieści obrazów pełnych reminiscencyj, czuł się genjusizem. Nazajutrz kupił farb, płócien rozmaitej wielkości, ustawił na stole chleb i ser, wodę w dzbanku, zrobił zapas drew na opał; następnie, wedle wyrażenia pracownianego, zaczął knocić: postarał się o modelów, Magus pożyczył mu materyj. Po dwóch miesiącach dobrowolnego uwięzienia. Bretończyk skończył cztery obrazy. Znów poprosił o radę Schinnera, któremu przydał Józefa Bridau. Dwaj mistrze ujrzeli w tych obrazach niewolnicze naśladownictwo pejzażów holenderskich, wnętrz Metzu, w czwartym zaś kopję Lekcji anatomji Rembrandta.
— Zawsze pastisze, rzekł Schinner. Och, Piotrowi ciężko przyjdzie być oryginalnym.
— Powinienbyś wziąć się do czego innego niż malarstwo, rzekł Bridau.
— Do czego? spytał Fougères.
— Rzuć się w literaturę.
Fougères spuścił głowę jak owca w deszcz. Następnie zadał im parę pytań, uzyskał parę pożytecznych rad i poprawił obrazy
- ↑ Kawalerskie gospodarstwo, Stracone złudzenia, Pierwsze kroki etc.