W r. 1828, około.pierwszej w nocy, dwie osoby wychodziły z pałacu położonego przy ulicy du Faubourg-Saint-Honoré niedaleko Elyzeum: jedną z nich był sławny lekarz, Horacy Bianchona drugą jeden z najmodniejszych elegantów paryskich, baron de Rastignac, dwaj starzy przyjaciele[1]. Obaj odesłali powozy, nie było zaś w okolicy żadnej dorożki; ale noc była ładna a bruk suchy.
— Chodźmy pieszo aż do bulwarów, rzekł Eugenjusz de Rastignac do Bianchona, weźmiesz powóz pod klubem, stoją tam do rana. Odwieziesz mnie.
— Doskonale.
— No i cóż, mój drogi, co powiadasz?
— O tej kobiecie? odparł zimno doktór.
— Poznaję mego Bianchona, wykrzyknął Rastignac.
— No, co takiego?
— Ależ ty mówisz, mój drogi, o margrabinie d’Espard jak o chorej ze swojego szpitala.
— Chcesz wiedzieć, co ja myślę, Geniu? Jeśli porzucisz panią de Nucingen dla tej margrabiny, zamienisz konia z jednem okiem na ślepego.
— Pani de Nucingen ma trzydzieści sześć lat, mój drogi.
— A ta ma trzydzieści trzy, odparł żywo doktór.
— Jej najzaciętsze nieprzyjaciółki dają jej dwadzieścia sześć.
— Mój kochany, kiedy zależy ci na tem aby wiedzieć ile kobieta ma lat, patrz na skronie i na koniec nosa. Cobądź by wypra-
- ↑ Ojciec Goriot.