cając się do wesołych dziewcząt, wiodąc życie szalone i beztroskie na pozór. Nasze postanowienia, nasze refleksje długo bujały w powietrzu. Marcas, nasz sąsiad, stał się poniekąd przewodnikiem, który mas zawiódł nad brzeg przepaści czy strumienia, i który dał go nam zmierzyć, ukazał nam z góry jaki byłby nasz los, gdybyśmy się osunęli. On-to ostrzegał nas przed kompromisami które się zawiera z nędzą, a które uświęca nadzieja: przyjmowanie pozycyj niepewnych, z których się walczy dając się nieść fali Paryża. Paryż! wielka nierządnica, która bierze cię i opuszcza, uśmiecha się do ciebie i odwraca się plecami równie łatwo, która zużywa najtęższe wole w zwodnem oczekiwaniu i gdzie Nieszczęście jest utrzymanką Trafu.
Nasze pierwsze spotkanie z Marcasem było dla nas olśnieniem. Wracając z wykładów przed obiadem, wstępowaliśmy zawsze do siebie i zostawaliśmy w domu chwilę, czekając na siebie wzajem, aby się dowiedzieć, czy nic się nie zmieniło w naszych planach na wieczór. Jednego dnia, o czwartej, Justyn spotkał Marcasa na schodach; ja go spotkałem na ulicy. Był listopad, a Marcas nie miał płaszcza; miał trzewiki o grubych podeszwach, grube wełniane spodnie ze strzemiączkami, niebieski surdut zapięty pod szyję, z czworograniastym kołnierzem, co przy czarnym krawacie dawało mu wygląd wojskowy. Strój ten nie miał nic niezwykłego, ale harmonizował z postacią i fizjognomją. Pierwszem mojem wrażeniem na jego widok nie było ani zdziwienie ani niespodzianka, ani smutek, ani sympatja, ani litość, ale ciekawość, która miała coś ze wszystkich tych uczuć. Szedł wolno, krokiem który wyrażał głęboką melancholję, z głową pochyloną naprzód ale nie spuszczoną jak u tych którzy się czują winni. Głowa jego, duża i silna, która zdawała się zawierać skarby potrzebne człowiekowi z potężną ambicją, była brzemienna myślami; upadała pod ciężarem bólu moralnego, ale nie było najmniejszego śladu wyrzutu w tych rysach. Co się tyczy jego twarzy, objaśnię ją jednym słowem. Wedle dosyć popularnego systemu, każda twarz ma podobieństwo z jakiemś
Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/177
Ta strona została przepisana.