jak szerokie i wysokie, szlachetnie sklepione czoło świadczyło o energicznym charakterze. Był gibki, zręczny, dobrze rozwinięty, nie miał nic wymuszonego, nie dziwił się niczemu i widocznie zastanawiał się nad wszystkiem co widzi. Drugi, Gaston Marja, był niemal blondyn, mimo że miejscami włosy jego były już popielate i przybierały ton włosów matki. Marjan był wątły, miał delikatne rysy i ów wykwint form, który tak czarował u pani Willemsens. Zdawał się chorowity: szare oczy patrzyły łagodnie, cera jego była blada. Było w nim coś z kobiety. Nosił zawsze haftowany kołnierzyk,d ługie kręcące się włosy, oraz kubraczek zdobny w szamerowania i oliwki, ubiór który daje młodemu chłopcu niewymowny wdzięk i zdradza iście kobiecą przyjemność stroju, którym matka bawi się może tyleż co dziecko. Ten ładny kostjum stanowił kontrast z prostą kurtką starszego, na którą wywinięty był gładki kołnierz od koszuli. Spodnie, buciki, kolor ubrania, były jednakie i zarówno jak ich podobieństwo, świadczyły że to są bracia. Widząc ich, niepodobna było nie wzruszyć się dbałością Ludwika o Marjana. Starszy brat miał coś ojcowskiego w spojrzeniu; Marjan zaś, mimo roztrzepania młodości, zdawał się przeniknięty wdzięcznością dla Ludwika: były to dwa kwiatki ledwie odłączone od łodygi, kołysane tym samym wietrzykiem, grzane tym samym promieniem słońca, jeden krasny, drugi nawpół zwiędły. Jedno słowo, spojrzenie, głos matki wystarczały aby obudzić ich uwagę, kazać im zwrócić głowę, słuchać, przyjąć rozkaz, prośbę, przestrogę, i poddać się im. Pani Willemsens umiała w nich przelać swoje życzenia, swoją wolę, tak jakby istniała między niemi wspólna myśl. Kiedy, w czasie przechadzki, bawili się idąc przed nią, zrywając kwiaty, oglądając owady, przyglądała się im z tak głębokiem rozczuleniem, że najobojętniejszy przechodzień czuł się wzruszony, zatrzymywał się aby się przyjrzeć tym dzieciom, przejąć ich uśmiech i pozdrowić matkę przyjacielskiem spojrzeniem. Któżby nie podziwiał nadzwyczajnej schludności ich ubranek, miłego dźwięku głosów, wdzięku ruchów, ujmującej fizjonomji oraz wrodzonej szlachetności, które
Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/207
Ta strona została przepisana.