Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/208

Ta strona została przepisana.

zdradzały staranne wychowanie od kołyski! Zdawało się, że te dzieci nigdy nie krzyczały ani nie płakały. Matka ich miała jakieś magnetyczne przeczucie ich pragnień, ich bólów, uprzedzała je, uspokajała nieustannie. Zdawało się, że bardziej boi się ich skargi, niż wiekuistego potępienia.
Wszystko w tych dzieciach było pochwałą matki; widok tego potrójnego życia, które zdawało się jednem życiem, rodził jakieś nieokreślone i lube myśli, obraz owego szczęścia jakie marzymy sobie w lepszym świecie. Wewnętrzne życie tych trojga tak harmonijnych istot zgodne było z wrażeniem jakie budził ich widok; było pełne ładu, regularne i proste, idealne dla wychowania dzieci. Obaj wstawali w godzinę po świcie, odmawiali najpierw krótką modlitwę, do której nawykli od dziecka, słowa płynące z serca, odmawiane przez siedem lat na łóżku matki, zaczynane i kończone pocałunkiem. Następnie, bracia, przywykli snadź do owej drobiazgowej dbałości o siebie, tak potrzebnej dla fizycznego zdrowia i dla czystości duszy, i dającej niejako świadomość szczęśliwego samopoczucia, robili tualetę skrupulatną jak tualeta ładnej kobiety. Nie zaniedbali niczego, tak bardzo lękali się obaj wymówki, choćby najczulszej, ze strony matki, kiedy, ściskając ich, rzekła naprzykład przy śniadaniu:
— Moje dzieci, gdzieżeście wy już mogli zabrudzić paznogcie?
Następnie obaj biegli do ogrodu, strząsali resztki snu w świeżości rosy, czekając aż służąca posprząta wspólną salę, gdzie szli przerabiać lekcje aż do przebudzenia się matki. Ale od czasu do czasu nadsłuchiwali czy się nie obudziła, mimo że mieli wejść do jej sypialni, aż o oznaczonej godzinie. To wtargnięcie poranne, zawsze połączone z naruszeniem zasadniczego układu, zawsze było sceną rozkoszną dla pani Willemsens i dla nich. Marjan wskakiwał na łóżko, aby objąć rękami swoje bóstwo, gdy Ludwik, klęcząc w głowach, ujmował rękę matki. Następowały wówczas niespokojne pytania, takie jakiemi kochanek zasypuje ukochaną, anielskie śmiechy, pieszczoty wraz namiętne i czyste, wymowne milczenia, papla-