nia dziecinne, opowiadania przerywane i nawiązywane znów pocałunkami, rzadko dokończone, zawsze słuchane...
— Czyście porządnie się uczyli? pytała matka, ale głosem łagodnym i przyjacielskim, skłonna współczuć z lenistwem jak z nieszczęściem, gotowa objąć wilgotnem spojrzeniem tego, który zdawał się rad z siebie. Ona wiedziała, że chęć sprawienia jej przyjemności podnieca jej dzieci; one wiedziały, że matka żyje tylko dla nich, że ich prowadzi w życie z całą inteligencją miłości, że im oddaje wszystkie myśli, wszystkie godziny. Cudowny instynkt, który nie jest jeszcze ani egoizmem ani rozsądkiem, który jest może uczuciem w jego pierwszej niewinności, objaśnia dzieciom czy są przedmiotem wyłącznych starań i czy się ktoś niemi zajmuje z rozkoszą. Kochacie je? wówczas te drogie istotki — sama szczerość, sama sprawiedliwość — są cudownie wdzięczne. Kochają namiętnie, zazdrośnie, mają najbardziej urocze delikatności, znajdują najtkliwsze słowa; są ufne, wierzą wam we wszystkiem. Może też nie istnieją złe dzieci bez złych matek: przywiązanie ich jest zawsze w proporcji do tego co wyczuwają, do pierwszych starań jakich są przedmiotem, pierwszych słów, pierwszych spojrzeń, w których szukały miłości i życia. Wszystko wówczas przyciąga albo odpycha.
Bóg złożył dzieci w łonie matki, aby jej tem powiedzieć, że powinny na niem zostać długo. Bądź co bądź, spotyka się matki okrutnie niezrozumiane, tkliwe i wzniosłe uczucia wciąż deptane; potworne niewdzięczności, które dowodzą, jak trudno jest stawiać bezwzględne zasady w sferze uczuć. W sercu tej matki i tych synów nie brakło ani jednego z tysiąca więzów, które mają ich wiązać do siebie. Samotni na ziemi, żyli wspólnem życiem i rozumieli się dobrze. Kiedy rano pani Willemsens była milcząca, Ludwik i Marjan milczeli, szanując w niej wszystko, nawet te myśli których nie dzielili. Ale starszy, już nad wiek rozwinięty, nie zadowalał się nigdy zapewnieniami (matki że ma się dobrze; śledził jej twarz z posępnym niepokojem, nie znając niebezpieczeństwa, ale przeczuwając je, kiedy widział dokoła oczu jej siną obwódkę, kiedy spostrzegał że zapadają się
Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/209
Ta strona została przepisana.