głębiej a wypieki na twarzy są żywsze. Obdarzony subtelną wrażliwością, odczuwał kiedy igraszki Marjana zaczynają ją męczyć, i umiał wówczas powiedzieć bratu:
— Chodź, Marjanie, chodźmy na śniadanie, jeść mi się chce.
Ale, już będąc w drzwiach, odwracał się aby podchwycić wyraz twarzy matki, która jeszcze znajdowała dla niego uśmiech; często nawet łzy kręciły się w jej oczach, kiedy gest syna zdradził jego delikatne odczucie, przedwczesne zrozumienie bólu.
Czas przeznaczony na pierwsze śniadanie dzieci i na ich rekreację obracała pani Willemsens na swoją tualetę; była zalotna dla swoich drogich malców, chciała się im podobać, być im miła we wszystkiem, mieć dla nich wdzięk; być dla nich wciąż powabna jak luby zapach, do którego wraca się chętnie. Była zawsze gotowa na repetycje, które odbywały się między dziesiątą a trzecią, przerwane w południe drugiem śniadaniem, spożywanem wspólnie w altanie. Po tym posiłku, godzina była przeznaczona na zabawę; przez ten czas szczęśliwa matka — biedna kobieta — leżała na kanapie w tej altanie, skąd oglądało się lubą Turenję, wciąż zmienną, wciąż odmładzającą się w tysiącznych przygodach dnia, nieba, pory roku. Chłopcy uganiali po ogrodzie, wspinali się na terasy, biegali za jaszczurkami, sami zwinni jak jaszczurki; podziwiali nasiona, kwiaty, studjowali owady i pytali się o wszystko matki. Raz po raz biegali do altany i z powrotem. Na wsi, dzieci nie potrzebują zabawek, wszystko jest dla nich zabawą. Pani Willemsens była obecna przy lekcjach robiąc robótkę. Siedziała w milczeniu, nie patrzała ani na dzieci, ani na nauczycieli, słuchała z uwagą jakgdyby strając się pochwycić sens słów i zgadnąć czy Ludwiś robi postępy. Skoro zakłopotał nauczyciela jakiem pytaniem i dowiódł w ten sposób rosnących wiadomości, oczy matki ożywiały się; uśmiechała się, rzucała nań spojrzenie nabrzmiałe otuchą. Od Marjana wymagała mało. Nadzieje jej były związane ze starszym, do którego odnosiła się z pewnym szacunkiem, obracając cały swój instynkt matki i kobiety na to, aby go podnieść duchowo, aby mu dać wysokie
Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/210
Ta strona została przepisana.