przez słabość, później, w momencie działania, odzyskałbym rozum i chybiłbym słowu. Proszę, niech pani wyjdzie.
Podniosła się, usiadła i zalała się łzami.
— Zginęłam..., wykrzyknęła. Mąż wraca jutro.
Popadła w odrętwienie; poczem, po kilku minutach milczenia, spojrzała na mnie błagalnie. Odwróciłem oczy. Wówczas, rzekła:
— Żegnam pana!...
I znikła.
Ten okropny poemat melancholji prześladował mnie cały dzień... Miałem wciąż przed oczyma tę bladą kobietę, wciąż czytałem myśli wypisane w jej ostatniem spojrzeniu. Wieczorem, w chwili gdy miałem się położyć, stara kobieta w łachmanach, cuchnąca błotem ulicznem, oddała mi list skreślony na zatłuszczonym i pożółkłym kawałku papieru; pismo zaledwie było czytelne. Było coś okropnego w tej posyłce i w tej posłance.
„Zmasakrował mnie niezręczny felczer w podejrzanym domu, bo tylko tam znalazłam litość; jestem zgubiona. Straszliwy krwotok był następstwem tego aktu rozpaczy. Jestem pod nazwiskiem pani Lebrun w hotelu Pikardzkim przy ulicy de Seine. Złe się stało. Czy będzie pan miał odwagę, odwiedzić mnie i przekonać się, czy jest dla mnie jakaś nadzieja ocalenia. Czy łaskawiej wysłucha pan umierającej?...“
Zimny dreszcz przebiegł mi krzyże. Rzuciłem list w ogień, położyłem się, ale nie mogłem spać, powtarzałem raz po raz niemal mechanicznie:
— Och, nieszczęśliwa!
Nazajutrz, odbywszy wszystkie wizyty, zaszedłem, wiedziony jakimś magnetyzmem, aż do hotelu który mi wskazała. Pod pozorem że szukam kogoś czyjego adresu nie znam dokładnie, zasięgnąłem ostrożnie wiadomości. Odźwierny rzekł:
— Nie, proszę pana, nie mamy nikogo tego nazwiska. Wczoraj przybyła młoda kobieta, ale nie zostanie tu długo... Umarła dziś koło południa...
Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/229
Ta strona została przepisana.