Strona:PL Balzac - Kuratela i inne opowiadania.djvu/34

Ta strona została przepisana.

Sam sędzia był nie najmniej malowniczą figurą w tem zebraniu. Miał na głowie wełnianą zrudziałą szlafmycę. Ponieważ był bez krawata, szyja jego, czerwona od zimna i pomarszczona, sterczała nad wystrzępionym kołnierzem starego szlafroka. Zmęczona twarz miała ów nawpół głupkowaty wyraz, właściwy ludziom mocno czemś zajętym. Usta jego, jak u wszystkich którzy pracują, były ściągnięte nakształt sakiewki z zaciśniętym sznurkiem. Zmarszczone czoło zdawało się dźwigać brzemię wszystkich tych zwierzeń: czuł, ważył i sądził. Oczy jego, baczne jak oczy lichwiarza, odrywały się od książek i regestrów, aby wnikać w samą głąb ludzi, których obejmował owym chybkim wzrokiem, jakim skąpcy wyrażają swoje niepokoje. Stojąc za swoim panem, gotów wykonać jego rozkazy, Lavienne pełnił widocznie straż i przyjmował nowoprzybyłych dodając im otuchy.
Kiedy ukazał się lekarz, zrobiło się poruszenie na ławkach. Łazienne odwrócił głowę i zdziwił się mocno widząc Bianchona.
— A, to ty, mój chłopcze, rzekł Popinot przeciągając się. Co cię sprowadza o tej porze?
— Bałem się, wuju, abyś nie podjął, nim zobaczysz się ze mną, pewnej wizyty urzędowej, w której przedmiocie chcę z tobą pomówić.
— No, matusiu, rzekł sędzia zwracając się do tęgiej kobiety która stała przy nim, jeśli mi nie powiecie o co wam chodzi, ja tego nie zgadnę.
— Śpieszcie się, rzekł Lavienne, nie zabierajcie czasu innym.
— Proszę pana, rzekła wreszcie kobieta czerwieniąc się i zniżając głos tak aby ją słyszeli tylko Popinot i Lavienne, ja jestem straganiarką, i mam dziecko za które jestem winna u mamki. Schowałam tedy swoich parę groszy...
— I co? Wasz chłop wam je zabrał? rzekł Popinot, zgadując koniec spowiedzi.
— Tak, proszę pana.
— Jak się nazywacie?