Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/105

Ta strona została skorygowana.

mieszkania dwóch przyjaciół w ich nieobecności. Olśniony tyloma bogactwami, Remonencq ujrzał tu interes do zrobienia, co znaczy w gwarze kupieckiej widoki na okradzenie kogoś, i medytował nad tem od kilku dni.
— Tak dalece nie żartuję, odparł, że pogadamy jeszcze o tem, i jeżeli to dobre panisko zgodzi się na pięćdziesiąt tysięcy, postawię pani koszyk niezłego wina...
— Serjo? rzekł doktór, pięćdziesiąt tysięcy franków dożywocia!... Ależ, jeśli ten nieborak będzie miał tyle pieniędzy, wówczas, przy mojej kuracji, pod opieką pani Cibot, może się wygrzebać... gdyż cierpienia wątroby to właściwość bardzo ostrych temperamentów.
— Czy ja powiedziałem pięćdziesiąt? Ale jeden pan, tu na progu, ofiarowywał mu siedemset tysięcy i to za same obrazy, tak!
Słysząc te słowa Remonencqua, pani Cibot spojrzała na doktora Poulain w dziwny sposób; w piwnych jej oczach djabeł rozpalał posępne ognie.
— Et! niema co słuchać takich bredni, odparł lekarz, rad że pacjent będzie miał z czego opłacić przyszłe wizyty.
— Panie doktorze, gdyby pani Cibot teraz, póki pan leży w łóżku, pozwoliła mi sprowadzić eksperta, jestem pewien, że w dwie godziny znajdę pieniądze, choćby chodziło o siedemset tysięcy...
— Dobrze, mój przyjacielu! odparł doktór. Do widzenia, pani Cibot, niech pani pamięta nie drażnić chorego; trzeba się uzbroić w cierpliwość, bo wszystko go będzie drażnić, męczyć, nawet pani opieka; bądź pani przygotowana, że niczem mu nie dogodzisz...
— Musiałby być bardzo grymaiśny, rzekła odźwierna.
— Zatem słuchaj mnie pani dobrze, dodał lekarz z powagą. Życie pana Ponsa jest w rękach tych, którzy go będą pielęgnowali; toteż będę go odwiedzał codzień, może dwa razy dziennie. Od niego będę zaczynał moje wizyty...
Z głębokiej obojętności jaką żywił dla losu ubogich pacjentów,