Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/123

Ta strona została skorygowana.

— Ty może nie wiesz, co to jest wielka kabała? spytała uroczyście pani Fontaine.
— Nie, nie stać mnie było na to. Sto franków! to nie bele co! Skądże byłabym je wzięła? Ale dziś muszę się szarpnąć.
— Nie często kładę ją, moje dziecko, odparła pani Fontaine; bogatym kładę ją tylko w wielkich okazjach i płacą mi za to dwadzieścia pięć ludwików; bo widzisz, dziecko, to mnie męczy, wysila mnie. Duch trawi mnie, tu, w żondołku. To, jak mówiono niegdyś, niby jazda na Łysą Górę!...
— Mówię pani, pani Fontaine, moja dobra paniusiu, że to chodzi o mój los...
— Więc dobrze, dla pani, która mi dostarczasz tyle klijentów, zrobię: oddam się w moc Ducha! odparła pani Fontaine, której zgrzybiała twarz wyraziła nieudaną grozę.
Wstała ze starego, brudnego fotela przy kominku, i podeszła do stołu okrytego zielonem suknem, tak wytartem, że można było policzyć jego nitki. Na stole, po lewej, spała olbrzymia ropucha, obok otwartej klatki zamieszkałej przez czarną kurę o nastroszonych piórach.
— Astarot; chodź tutaj, córeczko; rzekła uderzając lekko drutem od pończochy ropuchę, która spojrzała na nią inteligentnym wzrokiem. A ty, panno Kleopatro, baczność!... dodała trącając po dziobie starą kurę.
Pani Fontaine skupiła się, chwilę siedziała nieruchoma; wyglądała niby umarła, oczy jej wywróciły się i zbielały; poczem wyprężyła się i rzekła grobowo:
— Jestem!
Bezwiednym ruchem nasypawszy prosa Kleopatrze, wzięła karty do wielkiej kabały, stasowała je konwulsyjnie i dała zebrać pani Cibot, wzdychając głęboko. Kiedy ta uosobiona śmierć, w brudnym turbanie i posępnej płachcie, spojrzała na ziarnka prosa, które dziobała czarna kura, i zawołała ropuchę Astarot, aby się przeszła po rozłożonych kartach, Cibotową przeszedł mróz, zadrżała. Jedynie