Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/124

Ta strona została przepisana.

głęboka wiara daje głębokie wzruszenie. Mieć albo nie mieć pieniądze, oto jest pytanie, powiedział Szekspir.
Po kilku minutach, w czasie których czarownica otworzyła i odczytała grabowym głosem jakieś bazgroty, zbadała pozostałe ziarnka, drogę którą ropucha wróciła na swoje miejsce, odcyfrowała (znaczenie kart, zwracając na nie swoje zbielałe oczy.
— Uda ci się! mimo że nic w tej sprawie nie pójdzie tak jak przypuszczasz. Dużo się namozolisz, ale w końcu zbierzesz owoc trudów. Postąpisz sobie bardzo brzydko, ale cóż! jak wszyscy, którzy są przy chorych, a którzy chcą mieć udział w spadku. W tej złej sprawie wspomagać cię będą znakomite osoby... Później, będziesz tego żałować w męczarniach śmierci, bo umrzesz zamordowana przez dwóch zbiegłych galerników — jeden mały, rudy, a drugi stary, zupełnie łysy — dla majątku o który cię będą posądzać we wsi, gdzie zamieszkasz z drugim mężem... Idź, dziecko, możesz albo działać, albo dać pokój wszystkiemu.
Płomień wewnętrzny, który rozniecił pochodnie w zapadłych oczach tego szkieletu, tak zimnego na pozór, zgasł. Wyrzuciwszy z siebie wróżbę, pani Fontaine doznała niby olśnienia, jak zresztą wszystkie osoby zbudzone z magnetycznego snu; spojrzała osłupiałym wzrokiem; następnie poznała panią Cibot i zdziwiła się widząc grozę na jej twarzy.
— I cóż, dziecko, rzekła głosem zupełnie odmiennym od tego jaki miała wróżąc, zadowolona jesteś?
Pani Cibot patrzała ma czarownicę ogłupiałym wzrokiem, niezdolna odpowiedzieć.
— A, chciałaś wielkiej kabały; potraktowałam cię jak starą kundmankę. Dasz tylko sto franków...
— Cibot umrze? wykrzyknęła odźwierna.
— Więc mówiłam ci rzeczy tak straszne? spytała naiwnie pani Fontaine.
— Tak! Tak!... rzekła Cibotowa, wyjmując sto franków i kładąc je na stole; mam umrzeć zamordowana!...