Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/135

Ta strona została skorygowana.

Cibotowa weszła do pokoju Ponsa ocierając oczy.
— Co pani jest, pani Cibot? spytał Pons.
— To pan Schmucke tak mi szercze kraje, płacze po panu jakby pan już umarł! rzekła. Nie ma się pan dobrze, to pewna; ale znów nie tak źle, aby już płakać po panu; ale to mnie tak rozbiera! Mój Boże, jaka ja głupia, żeby się tak przywiązywać; toć ja pana więcej kocham niż mego Cibota! Bo, ostatecznie, pan mi jest niczem, jesteśmy krewni tylko przez matkę Ewę; a ot, gdy chodzi o pana, to aż mnie skręca na wnątrzu. Dałabym sobie rękę uciąć, rozumie się lewą, tu, przy panu, aby widzieć jak pan znów chodzi, biega, je, myszkuje po sklepach, jak wprzódy... Gdybym miała dzieczko, myślę że takbym go nie kochała jak pana! Pijże, pij, mój aniołku, pełną szklankę! Ale niechże pan pije! Pan Poulain tak powiedział: „Jeżeli nie chce przejechać się na cmentarz, niech pije codzień tyle wiader wody ile ich Owernjak sprzedaje“. No, pij pan!
— Ależ piję, dobra pani Cibot... piję tyle że aż mi zalewa żołądek...
— Tak! dobrze! — rzekła odźwierna odejmując pustą szklankę. To pana ocali! Pan Poulain miał chorego takiego jak pan, nie miał żadnej opieki, dzieci go opuściły, i umarł z tej choroby, dlatego że nie pił!... Trzeba, trzeba pić, widzisz, koteczku!... Pochowali go, będzie dwa miesiące temu. Czy pan wie, że gdyby pan umarł, moje drogie panisko, to i ten dobry pan Schmucke poszedłby za panem... Dalibóg, on jest jak to dziecko! Och, jak on pana kocha, nieboraczek! nie, żadna kobieta tak nie kocha mężczyzny!... Nie je, nie pije, schudł od dwóch tygodni tak jak pan, a toć na panu sama skóra i kości... Aż mnie zazdrość trawi, bo ja jestem do pana bardzo przywiązana; ale do tego nie doszłam, nie straciłam apetytu, przeciwnie! Tyle się nabiegam na górę i z góry po tych piętrzyskach, że wieczór to aż nóg nie czuję, walę się jak kłoda. Toć już z kretesem zaniedbałam dla pana biednego Cibota, że panna Remonencq warzy mu strawę, a on tylko się boczy na