Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/138

Ta strona została przepisana.

brunatny... To zabawne, żeby kłoś w trzy tygodnie zrobił się taki jak cytryna!... — Uczciwość, to skarb biednych ludzi, człowiek musi coś mieć swojego! Zresztą, gdybyś pan nawet (niby tak mówię) przyszedł na tę ostateczność, pierwszabym panu powiedziała, żeś powinien wszystko co masz oddać panu Schmucke... To pański obowiązek, on jest dla pana cała pańska rodzina! On pana kocha tak jak pies swego pana.
— Och, tak, rzekł Pons, on jeden tylko kochał mnie w życiu...
— O, panie, wykrzyknęła Cibotowa, to nie ładnie co pan mówi! a ja to pana nie kocham?...
— Nie mówię tego, droga pani Cibot...
— Tak! pan mnie bierze za jakąś służącą, za zwykłą kucharkę, tak jakbym ja nie miała szercza! Och, mój Boże, waruj tu człeku przez jedenaście lat dla dwóch starych kawalerów! myśl tylko o ich wygodzie! co ja się nawywracałam kramów u dziesięciu owocarek, aż mi głupstw nieraz, nagadały, żeby tylko panom znaleźć dobrego sera, a po masło świeże to chodziłam aż do Hal; i uważaj tu człeku na wszystko, że przez dziesięć lat nic panu nie stłukłam, nie wyszczerbiłam... Bądź tu jak matka dla rodzonych dzieci! I potem ci za to powiedzą: Droga pani Cibot, i przekonasz się że niema dla ciebie krzty czucia w sercu tego starego pana, którego doglądasz jak królewicza, bo sam mały król rzymski nie miał takiej pielęgnaczji jak pan!... a dowód że zmarło mu się w kwiecie wieku... Tak, panie, nie jest pan szprawiedliwy... Niewdzięcznik z pana! To przez to, że ja jestem tylko biedna odźwierna. Och, mój Boże, ozy i pan także myśli, że my jesteśmy te psy...
— Ależ, droga pani Cibot...
— Pan, taki mądry, niechże mi pan wytłumaczy, czemu nas tak traktują, nas odźwiernych, czemu nie wierzą w nasze serce, czemu z nas sobie drwią, w czasach kiedy baje się tyle o równości!... Cóż to? czy ja nie jestem warta tyle co inna? ja, co byłam jedną z najładniejszych kobiet w Paryżu, co mi się oświadczali z miłością po dziesięć razy dziennie?... I dziś jeszcze, gdybym chciała! Ot, pa-