Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/142

Ta strona została skorygowana.

cia żeby po panu dostać obrazy... To mi interes! Na pańskiem miejscu, przyjęłabym! Ale ja myślałam, że on sobie kpi ze mnie, kiedy mi to powiedział... Powinienby pan uprzedzić pana Schmucke o tem co to wszystko warte, bo co on, to dałby się oszukać jak dziecko; nie ma najmniejszego pojęcia, co warte te pańskie śliczności! Tak dalece nie wie, że oddałby je za nic, za kawałek chleba, o ile, przez miłość dla pana, nie zachowałby ich całe życie, to jest jeżeli będzie żył, bo on umrze ze smutku za panem! Ale ja tu jestem! ja go obronię od wszystkich i przeciw wszystkim!... ja i Cibot.
— Droga pani Cibot, odparł Pons rozczulony tem okropnem gadulstwem, które miało wyrażać naiwne uczucie prostych ludzi, cóżby się ze mną stało bez pani i Schmuckego?
— Tak, nas dwoje, to jedyni pańscy przyjaciele na tej ziemi! święta prawda! Ale dwa poczciwe serca więcej warte niż wszystkie rodziny... Nie mów mi pan o rodzinie! To jak język, powiadał ten dawny aktor: wszystko co może być najgorszego i najlepszego... Gdzież one są, ta pańska famielja? Ma pan choć jaką famielję? nigdy jej nie widziałam...
— To oni przywiedli mnie do tego stanu!... wykrzyknął Pons z głębokim żalem.
— A! więc pan ma famielję!... rzekła Gibotowa zrywając się, jakgdyby jej fotel stał się z rozpalonego żelaza. A, czuła jest ta pańska famielja! Jakto! więc to już trzy tygodnie, tak, dziś rano, trzy tygodnie jak pan się mocuje ze śmiercią, a one nawet nie przyszły spytać o pana! To już nadto!... Ja, na pańskiem miejscu, raczej oddałabym wszystko na podrzutków, niż żebym miała zostawić im bodaj szeląg!
— Widzi pani, droga pani Cibot, chciałem zapisać wszystko co mam mojej kuzynce, córce mego ciotecznego brata, prezydenta Camusot, wie pani, tego sędziego co tu zaszedł kiedyś rano, będzie już dwa miesiące.
— A, ten mały, gruby, co to przysyłał służących żeby pana przeprosili... za głupstwo jego żony... co to pokojówka wypytywała