Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/166

Ta strona została przepisana.

dwiema kobietami. Po kwadransie gawędy, w czasie której odźwierna ugotowała śniadanie dla męża i dzieci, pani Cibot sprowadziła rozmowę na lokatorów i zagadnęła o kauzyperdę.
— Przychodzę się go poradzić, rzekła, w moich sprawach; jego przyjaciel, doktór Poulain, miał mnie polecić. Znacie doktora Poulain?
— Myślę że znam! odparła odźwierna. Wyratował moją małą, gdy miała krup.
— I mnie także wyratował! Cóż to za człowiek, ten pan Fraisier?
— Moja pam, odparła odźwierna, to człowiek, z którego bardzo ciężko z końcem miesiąca wydusić pieniądze za listy, które się za niego opłaci.
Ta odpowiedź wystarczyła bystrej Cibotowej.
— Można być ubogim a uczciwym, zauważyła.
— Pewnie że można, odparła odźwierna Fraisiera; my też nie sypiamy na złocie i srebrze, ani nawet na miedzi, ale nie skrzywdziliśmy nikogo na grosz.
Cibotowa poznała samą siebie w tym stylu.
— Koniec końców, droga pani, można mu zaufać, nieprawdaż?
— A, moja pani, kiedy pan Fraisier jest komu życzliwy, słyszałam od pani Florimond, że nikt mu nie dorówna.
— I czemu nie wyszła za niego, spytała żywo Cibotowa, skoro jemu zawdzięczała majątek? Dla sklepikarki, co była na utrzymaniu u starego, to przecież los, zostać adwokatową...
— Czemu? rzekła odźwierna odprowadzając Cibotową; idzie pani do niego, prawda?... no to dowie się pani czemu, skoro pani będzie w jego kancelarji.
Schody, z okienkiem wychodzącem na podwórze, świadczyły, że, z wyjątkiem właściciela i pana Fraisier, inni lokatorzy trudnili się rzemiosłem. Na zabłoconych stopniach widniały niejako szyldy rozmaitych zawodów w postaci okrawków miedza, złamanych guzików, strzępów gazy i łyka. Terminatorzy z wyższych pięter ryso-