Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/180

Ta strona została przepisana.

— Nie wiem, nie rozpatrywałem jeszcze sposobów, dotąd zważałem jedynie przeszkody. Przedewszyatkiem, widzi pani, trzeba pchać do testamentu, i w tem pani nie pobłądzi; ale zwłaszcza starajmy się zwąchać na czyją rzecz Pons zarządzi swojem mieniem, bo gdybyś pani miała być dziedzicką...
— Nie, nie, on mnie nie kocha! Och! gdybym wprzód znała wartość jego rupieci, i gdybym wiedziała to co mi mówił o swej młodości, nie bałabym się dziś o nic...
— Słowem, odparł Fraisier, rób pani swoje! Umierający mają szczególne fantazje, droga pani Cibot, zdarza się im zawieść niejedną nadzieję. Niech sporządzi testament, a potem zobaczymy. Ale, przedewszystkiem, trzeba oszacować przedmiot sukcesji. Zapoznaj mnie pani z tym Żydem, z tym panem Remonencq, będą nam bardzo użyteczni. Ufaj mi pani zupełnie, jestem pani całkowicie oddany. Jestem przyjacielem mego klijenta, na śmierć i życie, o ile on jest moim. Przyjaciel albo wróg: taki już mój charakter.
— Więc dobrze, zawierzę się panu całkiem, rzekła Cibotowa, co zaś do honorarjum, doktór Poulain...
— Nie mówmy o tem, rzekł Fraisier. Staraj się pani utrzymać doktora Poulain przy łóżku chorego; doktór to jeden z najuczciwszych, najzacniejszych ludzi jakich znam, a trzeba nam, widzi pani, człowieka pewnego... Poulain więcej jest wart odemnie, ja zrobiłem się zły.
— Taką pan niby ma minę, rzekła Cibotowa, ale ja zaufałabym panu...
— I słusznie! rzekł. Przychodź pani donosić mi o każdem wydarzeniu i bądź dobrej myśli... Jesteś pani kobieta z głową, wszystko pójdzie dobrze.
— Żegnam pana, drogi panie Fraisier, życzę zdrowia... Sługa pańska.
Fraisier odprowadził klijentkę do drzwi, i tam, jak ona wczoraj doktorowi, rzekł jej ostatnie słowo: