Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/182

Ta strona została przepisana.

Dzo sa dziodga?
— Och, ten aniołek! cóż to za niewiniątko! Nie, pan jest święty, kochany, skarb niewinności: panaby tylko wypchać, jak mówił ten dawny aktor. Jakto, jesteś pan w Paryżu od dwudziestu dziewięciu lat, widziałeś, co... rewolucję lipcową, i nie znasz lombardu, zakładu, gdzie dają pieniądze na pańskie graty!... Zastawiłam całe nasze srebro. Ba! Cibot obejdzie się cyną, to się zdarza w bardzo przyzwoitych domach. I niema co o tem mówić naszemu cherubinkowi, toby go zmartwiło, zżółkłby jeszcze więcej, a już i tak dosyć się nairytuje. Przedewszystkiem, trzeba jego ocalić, a potem zobaczymy. Trudno, na wojnie jak na wojnie, nieprawdaż?
Sadzna gopita! Złote serce! rzekł poczciwy muzyk ujmując rękę Cibotowej i przyciskając ją z rozczuleniem do serca.
Anielski człowiek wzniósł oczy ku niebu i ukazał je pełne łez.
— Dajże pokój, ojczulku, zabawny pan jest. Także mi coś. Ja jestem sobie prosta kobieta, serce mam na dłoni. Mam tutaj, widzi pan, rzekła bijąc się w piersi, tyle co wy obaj, którzy macie złote serca.
Ojdżulgu! powtórzył muzyk. Och, pogrążyć się w otchłani zgryzoty, płakać tam krwawemi łzami, a potem wzbić się do nieba, to nad moje siły! ja nie przeżyję Ponsa...
— Bardzo wierzę, zabijasz się pan... Słuchaj, mój gołąbku.
Kołąpgu!
— No więc, mój kotusiu...
Goduziu?
— Mój pierniku, jeżeli wolisz.
Desz nie parco rosumiem...
— A więc pozwól mi dbać o ciebie i myśleć o tobie, albo, jeśli tak pójdzie dalej, będę miała na głowie dwóch chorych. Wedle mego rozumienia, trzeba się nam podzielić robotą. Nie może pan ganiać za lekcjami po Paryżu, to pana męczy i potem tutaj jesteś już do niczego, a tu trzeba będzie czuwać nocami, sikoro pan Pons