dzień o szóstej i darmobyśmy się rozczulali, z tegoby nie wyszła dobra muzyka... No i co, jakże tam z nim?
— Niestety, dobry panie, rzekła Cibotowa wyjmując chustkę i przykładając ją do oczu, to straszne powiedzieć, ale zdaje się, że go, niestety, stracimy, mimo że go pielęgnujemy jak oko w głowie... Nawet przyszłam panu powiedzieć, żeby pan już nie liczył na tego zacnego pana Schmucke, który będzie spędzał przy nim wszystkie noce. Trudno! trzeba tak robić jakby była nadzieja, i próbować wydrzeć śmierci tego drogiego, zacnego pana... Lekarz nie ma już nadziei...
— Cóż to za taka choroba?
— Zgryzota, żółtaczka, ontroba, a do tego wszystkiego różne sprawy famielijne.
— I doktór, rzekł Gaudissart. Powinien był wezwać doktora Lebrun, naszego lekarza, nicby go to nie kosztowało...
— O, nasz pan ma doktora jak sam Pan Bóg... ale co może poradzić lekarz, żeby niewiedzieć jaki, przeciw tylu przyczynom?...
— A tak potrzebowałem moich dwóch kościanych dziadków do nowej feerji...
— Czy to coś, w czem mogłabym ich zastąpić? rzekła Cibotowa z miną niesłychanie godną.
Gaudissart parsknął śmiechem.
— Proszę pana, ja jestem osobą zaufaną tych panów i wiele rzeczy...
Słysząc głośny śmiech Gaudissarta, kobiecy głos zawołał:
— Skoro się śmiejesz, staruszku, to z pewnością można wejść.
I primabellerina wtargnęła do gabinetu rzucając się na jedyną kanapę która się tam znajdowała. Była to Heloiza Brisetout, owinięta wspaniałym szalem t. zw. algerienne.
— Co cię tak rozśmieszyło?... Ta pani? Do jakich ról?... rzekła tancerka obejmując Cibotową spojrzeniem jakiem mierzy artystka artystkę, a które powinnoby posłużyć za temat dla malarza.
Heloiza, dziewczyna bardzo oczytana, głośna w świecie cyga-
Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/187
Ta strona została skorygowana.