sza. Jego drapieżny wyraz, popryszczona twarz, choroba skóry, zielone oczy, jad złości, wszystko to biło w oczy jak chmury na błękitnem niebie. W swoim gabinecie, taki jak go ujrzała Cibotowa, był to pospolity nóż mordercy; u drzwi prezydentowej był to wytworny sztylet, który młoda kobieta wkłada do swego woreczka.
Wielkie zmiany zaszły na ulicy Hanowerskiej. Młodzi państwo Popinot, jak również były minister i jego żona, nie chcieli aby prezydentostwo najmowali mieszkanie i wyprowadzali się z domu, który dali córce w posagu. Rodzice pomieścili się tedy na drugiem piętrze, opróżnionem przez wyjazd staruszki, która postanowiła dokończyć życia na wsi. Pani Camusot, która zatrzymała Magdalenę, kucharkę i lokaja, znalazła się w tych samych kłopotach pieniężnych, z jakiemi poznała się w początkach karjery; kłopoty te łagodził bezpłatny apartament wartości czterech tysięcy franków oraz dziesięć tysięcy pensji. Ta aurea mediocritas nie zadowalała już pani de Marville, która pragnęła fortuny na miarę swych ambicyj; odstąpienie zaś całego majątku córce odejmowało prezydentowi census żądany dla posła. Otóż, Amelja chciała koniecznie zrobić męża posłem, nie łatwo bowiem rezygnowała ze swych planów, i nie traciła nadziei, że uzyska dlań wybór w okręgu gdzie leży Marville. Od dwóch miesięcy dręczyła tedy barona Camusot (świeży par Francji otrzymał godność barona), aby zeń wydrzeć sto tysięcy franków na poczet spadku; chciała kupić za nie folwarczek wchodzący klinem w Marville, a przynoszący na czysto około dwóch tysięcy. Byliby tam u siebie, a blisko dzieci; dobra Marville zaokrągliłyby się i powiększyły. Prezydentowa stawiała teściowi przed oczy ofiary, jakie musiała ponieść aby wydać córkę za wicehrabiego Popinot, i pytała starca, czy ma prawo zamykać pierworodnemu synowi drogę do najwyższych zaszczytów sądownictwa; można je osiągnąć jedynie dzięki silnej pozycji parlamentarnej, a mąż potrafi ją zająć i stać się groźnym dla ministrów.
— Ci ludzie dają coś tylko tym, którzy im ścisną gardło tak że im język wyjdzie na wierzch, mówiła. Niewdzięcznicy!... Ileż oni
Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/195
Ta strona została skorygowana.