Cibotowa mogła mówić dowoli, wściekłość nie pozwalała Ponsowi wyrzec słowa, wił się po łóżku bełkocąc z trudem, konał! Jak zawsze, sprzeczka, doszedłszy do tego punktu, obracała się nagle w czułości. Cibotowa rzuciła się na chorego, chwyciła go za głowę, zmusiła aby się położył, otuliła go kołdrą.
— Jak można doprowadzać się do takiego stanu! Ostatecznie, moje złotko, to pańska choroba! Tak powiada ten zacny pan Poulain. No, no, niech się pan uspokoi. Niech pan będzie grzeczny, mój chłopysiu. Pan tu jesteś dla wszystkich jak to bóstwo; sam doktór odwiedza pana dwa razy na dzień. Coby on powiedział, gdyby pana tak zastał? Pan mi aż flaki przewraca, to nie pięknie. Kiedy ktoś ma za opiekunkę mamę Cibot, powinien mieć dla niej trochę względów... Krzyczy pan, gada pan... nie wolno panu! wie pan przecie. Mówienie pana drażni... Poco się unosić? To pan wszystkiemu winien... zawsze mnie pan judzi! No, mówmy rozsądnie! A jeżeli pan Schmucke i ja, która pana kocham jak własne dróbka, chcieliśmy dobrze dla pana?... No, no, aniołku, gadaj!
— Schmucke nie mógł pani wysłać do teatru bez mego upoważnienia.
— Czy mam obudzić nieboraczka, który tam śpi jak ci święci młodziankowie i wziąć go na świadectwo?
— Nie! nie! zawołał Pons. Jeśli mój dobry, poczciwy Schmucke zdobył się na takie postanowienie, to może ze mną jest gorzej niż myślę, rzekł Pons, rzucając pełne straszliwej melancholji spojrzenie na dzieła sztuki zdobiące pokój. Trzeba tedy pożegnać się z memi drogiemi obrazami, ze wszystkiemi temi rzeczami z których uczyniłem sobie przyjaciół... i z moim anielskim Schmucke! Och! czyżby to była prawda?
Cibotowa, piekielna komedjantka, przyłożyła chustkę do oczu. Ta niema odpowiedź pogrążyła chorego w posępnej zadumie. Powalony dwoma ciosami wymierzonemi w tak czułe miejsca, egzystencję i zdrowie, utratę stanowiska i perspektywę śmierci, osłabł
Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/209
Ta strona została skorygowana.