Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/217

Ta strona została przepisana.

rzą się kamyki w woreczku żółciowym... Bądź pani z nim łagodna: widzi pani, droga pani Cibot, nie trzeba sobie kupować wyrzutów sumienia; nie długo się z tem żyje.
— A dajże mi pan spokój ze swemi wyrzutami!... Czy znowu mi pan będzie gadał o gilotynie? Pan Pons to stary uparciuch! to on mi żółć porusza. Niema na świecie gorszego ladaco, jego krewni mieli rację: nieufny, mściwy i uparty... Magus jest u nich, jak panu mówiłam, i czeka na pana.
— Dobrze!... będę tam równocześnie z panią. Od wartości tej kolekcji zależy cyfra paninej renty; jeżeli da osiemset tysięcy, dostanie pani tysiąc pięćset franków dożywocia... to majątek!
— Więc powiem im, żeby oszacowali sumiennie.
W godzinę później, gdy Pons spał głęboko, przyjąwszy z rąk Schmuckego lekarstwo nasenne, przepisane przez doktora (ale dawkę, bez wiedzy Niemca, podwoiła Cibotowa), Fraisier, Remonencq i Magus, te trzy łajdackie figury, oglądali, sztuka po sztuce, tysiąc siedmset przedmiotów, z których składał się zbiór starego muzyka. Schmucke położył się; kruki tedy wietrzące trupa były panami terenu.
— Nie róbcie hałasu, mówiła Cibotowa, ilekroć Magus wpadł w zachwyt i rozprawiał z Remonencqiem pouczając go o wartości jakiegoś arcydzieła.
Był to widok, od którego ścisnęłoby się serce, te cztery rozmaite chciwości, ważące sukcesję podczas snu człowieka, którego śmierć była przedmiotem ich pożądań. Szacowanie skarbów w salonie trwało trzy godziny.
— W przecięciu, rzekł stary brudny Żyd, każda rzecz tutaj warta jest tysiąc franków...
— Toby było miljon siedmkroć! wykrzyknął Fraisier zdumiony.
— Nie dla mnie, odparł Magus, którego oko przybrało zimny odcień. Ja nie dałbym więcej niż ośmset tysięcy, bo nigdy niewiadomo jak długo coś przeleży w magazynie... Bywają arcydzieła,