Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/223

Ta strona została przepisana.

ścijaminem, trzeba się poddać. Okradziono mnie, i to Cibotowa... Nim cię opuszczę, muszę cię objaśnić co do pewnych rzeczy, ty nie znasz życia... Wzięto mi ośm obrazów, które miały znaczną wartość.
— Przebacz mi, to ja je sprzedałem...
— Ty!
— Ja... rzekł biedny Niemiec. Byliśmy pozwami do sądu...
— Pozwani!... przez kogo?...
— Zaczekaj! Schmucke poszedł po akt zostawiony przez komornika i przyniósł go.
Pons przeczytał uważnie, poczem wypuścił z rąk papier i milczał. Ten obserwator pracy ludzkiej, który dotąd zaniedbał jej stronę moralną, policzył wreszcie wszystkie nici spisku uknutego przez Cibotową. Werwa artysty, inteligencja laureata rzymskiej Akademji, cała młodość wróciły mu ma kilka chwil.
— Mój dobry Schmucke, bądź mi posłuszny jak żołnierz. Słuchaj! zejdź do odźwiernych i powiedz tej okropnej babie, że ja chciałbym zobaczyć się z osobą przysłaną tu przez mego kuzyna i że, jeżeli nie przyjdzie, mam zamiar zapisać moje zbiory Muzeum; że chodzi o testament.
Schmucke dopełnił zlecenia; ale za pierwszem słowem Cibotowa uśmiechnęła się.
— Nasz drogi chory, mój zacny panie Schmucke, miał dziś malignę, zdawało mu się, że widzi ludzi w swoim pokoju. Daję panu słowo uczciwej kobiety, że nikt nie przychodził od rodzimy naszego drogiego chorego...
Schmucke wrócił z tą odpowiedzią, którą dosłownie powtórzył Ponsowi.
— Oma jest bardziej szczwana, przebiegła, chytra, obłudna niż myślałem, rzekł Pons uśmiechając się: kłamie nawet u siebie w domu! Wyobraź sobie, że dziś w nocy sprowadziła tu Żyda nazwiskiem Magus, Remonencqa i trzeciego którego nie znam, ale który