Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/248

Ta strona została przepisana.

— Och! krzyknęła Cibotowa.
Padła na twarz w straszliwych konwulsjach, prawdziwych czy udanych, tego nikt nie dowiedział się nigdy. Widok ten uczynił na Ponsie takie wrażenie, że chwyciła go śmiertelna niemoc; Schmucke zostawił Cibotową na ziemi, aby położyć Ponsa do łóżka. Dwaj przyjaciele drżeli jak ludzie, którzy, podjąwszy ciężkie zadanie, przeliczyli się z siłami. Kiedy Pons się położył, a Schmucke odzyskał nieco sił, usłyszał szlochanie. Cibotowa na kolanach zalewała się łzami i wyciągała ręce do obu przyjaciół, czyniąc błagalne gesty.
— To czysta ciekawość! rzekła widząc że obaj spoglądają na nią bacznie, mój dobry panie Pons! to wada kobieca, wie pan! Ale niewiedziałam jak zrobić aby przeczytać pański testament i odnoszę go!...
Ić bani sdąt! rzekł Schmucke, prostując się i rosnąc o cały ogrom swego oburzenia. Potwór z pani. Chciałaś zabić mego dobrego Ponsa. On ma rację! jesteś więcej niż potwór, jesteś piekielnica!
Cibotowa, widząc grozę malującą się na twarzy dobrodusznego Niemca, wstała dumna jak Tartufe, objęła Schmuckego spojrzeniem które go przejęło dreszczem, i wyszła, unosząc pod fartuchem śliczny obrazek pędzla Metzu, którym Magus bardzo się zachwycał i o którym rzekł: „To djament!“ Cibotowa zastała u siebie Fraisiera, który czekał na nią, w nadziei że spaliła kopertę z czystym papierem który zajął w niej miejsce testamentu; zdziwił się, ujrzawszy swą klijentkę w popłochu, ze zmienioną twarzą.
— Go się stało?
— Stało się, drogi panie Fraisier, że, ofiarując mi się z radą i wskazówkami, pozbawiłeś mnie pan na zawsze mego dożywocia i zaufania moich panów...
I z ust jej popłynęła owa lawina słów, w której nikt jej nie sprostał.
— Nie gadaj pani nadaremnie, sucho przerwał Fraisier. Do rzeczy! do rzeczy! a żywo.
— A więc, oto jak się stało.