kego, utrzymywana przez Cibotową, ograniczała się, przed chorobą Ponsa, podobnie jak obiad, do swego najprostszego wyrazu, do dwóch par spodni i dwóch surdutów!...
— Chce pan iść tak jak pan jest na pogrzeb pana Ponsa? Ależ to byłoby potworne! Zgubiłby się pan w oczach całej dzielnicy!
— A jakże mam iżdź?
— No, przecie w żałobie!...
— W szałopie!....
— Przyzwoitość...
— Bżysfoidoźdź!... drwię sobie z tych wszystkich głupstw! rzekł biedny człowiek, doprowadzony do ostatniego stopnia rozpaczy, do jakiego boleść może przywieść duszę dziecka.
— Ależ to potwór niewdzięczności, rzekła posługaczka obracając się do jegomościa, który się ukazał nagle i który przejął dreszczem Schmuckego.
Funkcjonarjusz ten, wspaniale przybrany w czarny surdut, w czarne krótkie spodnie, w czarne jedwabne pończochy, w białych mankietach, ustrojony w srebrny łańcuch z medalem, w bardzo przyzwoitej białej krawatce i białych rękawiczkach; ten typ urzędowej żałoby, wybitej jednym stemplem dla wszystkich boleści, dzierżył w dłoni hebanową laseczkę, godło jego funkcyj, a pod pachą trójgraniasty kapelusz z trójkolorową kokardą.
— Jestem mistrz ceremonji, rzekła ta osobistość łagodnie.
Nawykły z urzędu swego kierować codzień pogrzebami i stykać się z rodzinami pogrążonemi w jednakiej zgryzocie, udanej lub prawdziwej, człowiek ten, jak wszyscy jego koledzy, mówił cicho i słodko; był skromny, grzeczny, taktowny, jak posąg przedstawiający geniusz śmierci. Oświadczenie to wprawiło Schmuckego w nerwowe drganie, jak gdyby ujrzał kata.
— Czy szanowny pan jest synem, bratem, ojcem nieboszczyka?... spytała urzędowa osobistość.
— Fżyzdgo do... i fiędzej... jezdem jego bżyjadziel! rzekł Schmucke przez łzy.
Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/270
Ta strona została skorygowana.