Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/273

Ta strona została skorygowana.

mieli przynajmniej dwa chwasty zajęte, jeden pan, drugi ten pan co przyszedł.
Mistrz ceremonji, szczęśliwy że ma dwa chwasty obsadzone, wziął dwie pary wspaniałych białych łosiowych rękawiczek i podał je z ugrzecznieniem panom Fraisier i Villemot.
— Czy panowie zechcą trzymać dwa rogi całunu?... spytał.
Fraisier, cały w czerni, ubrany pretensjonalnie, w białym krawacie, z urzędową miną, mógł przejąć dreszczem, krył w sobie sto procesów...
— Chętnie, proszę pana, rzekł.
— Gdyby jeszcze ze dwie osoby, rzekł mistrz ceremonji, cztery chwasty byłyby obsadzone.
W tej chwili wszedł niezmęczony agent firmy Sonet, za nim zaś jedyny człowiek który pamiętał o Ponsie, który pomyślał o tem aby mu oddać ostatnią posługę. Był to woźny teatralny, mający za zadanie codzień rozkładać partycje na pulpitach. Pons, wiedząc że jest obarczony rodziną, dawał mu co miesiąc pięć franków.
— A! Topinard... wykrzyknął Schmucke poznając go. Ty kochasz Ponsa, chłopcze!...
— Ależ proszę pana, ja przychodziłem tu codzień, co rano, dowiadywać się o zdrowie pana Ponsa...
— Codzień! poczciwy Topinard!... rzekł Schmucke ściskając dłoń posługacza.
— Ale brano mnie z pewnością za krewnego i przyjmowano mnie bardzo źle! Darmom mówił że jestem z teatru, że przychodzę się dowiedzieć o pana Ponsa, mówiono mi że się znają na takich... Chciałem zobaczyć biednego chorego, nigdy mnie nie wpuszczono.
— Bezecna Cibotowa!... rzekł Schmucke przyciskając do serca zgrubiałą dłoń posługacza.
— To był anioł nie człowiek, nasz pan Pons. Co miesiąc dawał mi pięć franków... Wiedział, że mam troje dzieci i żonę. Żona jest w kościele.
— Podzielę się z tobą moim kawałkiem chleba! wykrzyknął