Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/275

Ta strona została przepisana.

— A, to pogrzeb tego biednego Cibot! To dopiero był pracowity człowiek! temu się paliło w rękach!
— Nigdy nie wychodził z domu!
— Nie znał co to poniedziałek.
— A jak kochał żonę!
— Nieszczęśliwa kobieta!
Remonencq szedł za trumną swej ofiary, i przyjmował kondolencje z powodu straty sąsiada.
Dwa kondukty doszły do kościoła, gdzie Cantinet wspólnie ze szwajcarem pilnowali aby żaden żebrak nie napastował Schmuckego. Villemot przyrzekł spadkobiercy, że będzie miał spokój; pokrywał wszystkie wydatki, czuwając zarazem nad swoim klientem. Za skromnym karawanem Cibota poszło na sam cmentarz kilkadziesiąt osób. Za konduktem Ponsa jechały z kościoła cztery karety: jedna dla duchowieństwa, a trzy dla krewnych; ale tylko jedna okazała się potrzebna, bo agent firmy Sonet wysunął się w czasie mszy uprzedzić pana Sonet o wyruszeniu orszaku, aby mógł przy wyjściu z cmentarza przedłożyć generalnemu spadkobiercy projekt pomnika i kosztorys. Fraisier, Villemot, Schmucke i Topinard zmieścili się w jednym powozie. Dwa inne, zamiast wrócić do zakładu, pojechały próżne na cmentarz. Często odbywa się ta bezcelowa jazda próżnych powozów. Kiedy nieboszczyk nie był wybitną osobą, zawsze jest zawiele karet. Musi być zmarły bardzo kochany, za życia, aby w Paryżu, gdzie każdy radby znaleźć dwudziestą piątą godzinę w dniu, odprowadzono aż na cmentarz krewnego lub przyjaciela. Ale woźnica straciłby napiwek, gdyby nie odbył kursu. Toteż karety, pełne czy próżne, jadą do kościoła, na cmentarz i wracają przed dom żałoby gdzie stangreci żądają na piwo. Trudno sobie wyobrazić, ilu ludzi żeruje na śmierci. Służba kościelna, niższe duchowieństwo, ubodzy, karawaniarze, stangreci, grabarze, podobni gąbkom zanurzają się w ceremonji pogrzebu, aby zeń wyjść spęczniali. Z kościoła, gdzie spadkobiercę opadła przy wyjściu chmura żebraków, natychmiast poskromionych przez szwajcara, aż do Père--