Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/279

Ta strona została skorygowana.

ców; niech się pan porozumie z prezydentem Camusot, bo to niebożątko nie będzie miało ani grosza...
— Pan nam zawsze sprowadza takich klijentów, wpadła na agenta pani Vitelot.
Topinard odprowadził Schmuckego pieszo, karety żałobne już odjechały.
Nie obużdżaj mnie!... rzekł Schmucke.
Oddawszy biednego muzyka w ręce pani Sauvage, Topinard chciał odejść.
— Jest czwarta, drogi panie Schmucke, trzeba mi iść na obiad... Żona moja, która jest garderobianą w teatrze, nie wiedziałaby co się ze mną stało. Pan wie, teatr otwierają o trzy na szóstą...
— Tak, wiem... ale pomyśl, przyjacielu, że ja jestem sam na świecie, bez jednego człowieka. Ty, któryś kochał Ponsa, oświeć mnie, bo tonę w głębokiej nocy, a Pons mówił mi, że jestem otoczony łajdakami...
— Już to zauważyłem, przed chwilą ocaliłem pana od kwatery w Clichy!
Gliży?... wykrzyknął Schmucke, nie rosumiem...
— Biedaczysko! Więc dobrze, niech pan będzie spokojny, przyjdę.
To ficenia, nietłuko!... rzekł Schmucke lecąc z nóg ze zmęczenia.
— Z panem Bogiem! rzekła pani Sauvage do Topinarda tonem który uderzył teatralnego posługacza.
— Ej, co znów pani dolega?... rzekł drwiąco. Mina jak u zdrajcy w melodramacie!
— Sameś zdrajca! Czego pan tu nos wtykasz? Aby się narzucać panu z usługami i naciągnąć go?...
— Naciągnąć!... ty sługo!... odparł wyniośle Topinard. Jestem tylko biedny woźny teatralny, ale kocham artystów i dowiedz się pani, że nigdy o nic nie prosiłem nikogo! Prosiłem pani o co? Winienem ci co, stara? gadaj, hę?