Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/280

Ta strona została przepisana.

— Jesteś pan woźnym w teatrze, i nazywasz się?... spytała Herod-baba.
— Topinard, do usług...
— Ukłony wszystkim w domu, rzekła Sauvage, uprzejme wyrazy dla małżonki, jeżeli pan żeniaty... To tylko chciałam wiedzieć.
— Co tobie? rzekła pani Cantinet nadchodząc.
— To, moja pani, że musisz pani zostać w domu, przypilnować obiadu, a ja skoczę na chwilę do mego pana...
— Jest na dole, rozmawia z tą biedną panią Cibot, która płacze rzewnemi łzami.
Sauvage pognała tak szybko, że schody drżały pod jej nogami.
— Proszę pana, rzekła do Fraisiera, odciągając go.
I wskazała Topinarda, w chwili gdy posługacz teatralny przechodził, dumny że spłacił dług swemu dobroczyńcy. Dzięki sprytowi, którego nabywa każdy w świecie kulis, ocalił przyjaciela pana Ponsa od zastawionej mu pułapki. Toteż Topinard postanowił uchronić muzyka od dalszych zasadzek, któreby mu groziły.
— Widzi pan tego mizeraka!... Bawi się to w uczciwego człowieka i wścibia nos w interesy pana Schmucke...
— Kto to taki? spytał Fraisier.
— Et! takie byle co...
— W interesach niema „byle czego“...
— Thi! posługacz teatralny, nazywa się Topinard...
— Dobrze, pani Sauvage! tylko tak dalej, a traficzka pani nie minie.
I Fraisier wrócił do rozmowy z panią Cibot.
— Powiadam tedy, droga klijentko, że pani nie grałaś z nami w uczciwe karty i że nie jesteśmy do niczego zobowiązani wobec wspólnika, który nas oszukuje.
— W czemże ja pana oszukałam... rzekła Cibotowa biorąc się pod boki. Czy pan myśli, że ja się zlęknę pańskich bazyliszkowych oczu... Szuka pan przyczepki, aby się zwolnić z obietnic i gadasz