Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/289

Ta strona została przepisana.

— To wszystko jest moje!... rzekł z prostotą godną Cyncynnata; fortepian też jest mój.
— Fani Sauvage... rzekł Fraisier, weź pani kogoś do pomocy, wynieście ten fortepian do sieni!
— Za ostro pan idzie, rzekł Villemot do Fraisiera. Pan sędzia pokoju może zarządzić co uzna za stosowane; on ma rozstrzygający głos w tej sprawie.
— Są tu przedmioty wartościowe, rzekł pisarz wskazując pokój.
— Zresztą, zauważył sędzia, ten pan wyprowadza się dobrowolnie.
— Widział kto kiedy podobnego klijenta! rzekł Villemot oburzony, zwracając się przeciw Schmuckemu. Z pana kompletne ciepłe piwo!...
— Cóż znaczy gdzie człowiek umiera! rzekł Schmucke wychodząc. Ci ludzie mają twarze tygrysie... — Przyślę tu po swoje graty, dodał.
— Dokąd pan idzie?
— Gdzie Bóg zechce! odparł generalny spadkobierca ze wspaniałym gestem obojętności.
— Niech mi pan przyśle adres, rzekł Villemot.
— Idź za nim, szepnął Fraisier do ucha dependenta.
Pani Cantinet powierzono straż nad pieczęciami, a ze znalezionych pieniędzy przyznano jej zaliczkę w kwocie pięćdziesięciu franków.
— Dobrze idzie, rzekł Fraisier do pana Vitel, skoro Schmucke wyszedł. Jeżeli pan chce podać się do dymisji na moją rzecz, niech się pan uda do pani prezydentowej de Marville, porozumie się pan z nią...
— Znaleźliście człowieka jak masło! rzekł sędzia wskazując Schmuckego, który po raz ostatni spoglądał z dziedzińca w okna.
— Tak, sprawa murowana! odparł Fraisier. Może pan wydać