Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/290

Ta strona została przepisana.

bez obawy wnuczkę za doktora Poulain, zostanie naczelnym lekarzem Instytutu ociemniałych.
— Zobaczymy! Do widzenia, panie Fraisier, rzekł sędzia pokoju z przyjacielską poufałością.
— Zdolny człowiek, rzekł pisarz, hultaj daleko zajdzie!
Była jedenasta; Niemiec udał się machinalnie drogą którą odbywał z Ponsem. Myślał o nim, widział go bezustanku, miał uczucie że go ma obok siebie. Tak zaszedł przed teatr, skąd wychodził właśnie życzliwy Topinard; dokończył czyszczenia kinkietów, wciąż dumając o tyranji swego dyrektora.
— A! Bóg mi cię zsyła! wykrzyknął Schmucke zatrzymując biednego posługacza. Topinard, masz ty mieszkanie?...
— Tak, proszę pana.
— I gospodarstwo?
— Tak, proszę pana.
— Czy chcesz mi dać mieszkanie i życie? Och! zapłacę dobrze, mam dziewięćset franków renty... zresztą nie długo pożyję... Nie będę ci zawadzał... Jem wszystko... Jedyna moja namiętność to fajka... A że ty jeden opłakiwałeś Ponsa wraz ze mną, kocham cię!
— Zrobiłbym to z przyjemnością, proszę pana, ale niech pan sobie wyobrazi, że pan Gaudissart dał mi porządne wcieranie...
Fdzieranie?
— Niby znaczy, że zmył mi głowę.
Smył kłofę?
— Połajał mnie, że się zajmuję pańskiemi sprawami... Gdyby pan tedy zamieszkał u mnie, to chyba w wielkiej tajemnicy! Ale wątpię, aby pan został długo; pan nie wie co to jest dom biedaka takiego jak ja...
— Wolę raczej biedny dom człowieka z sercem, człowieka który żałował Ponsa, niż pałace ludzi o twarzach tygrysów. Widziałem dziś u Ponsa tygrysy, które pożrą wszystko!...
— Chodźmy, rzekł posługacz, zobaczy pan... ale... Ostatecznie, jest komórka na strychu... Poradzimy się żony.