Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/293

Ta strona została przepisana.

wszyscy posługacze, otworzył drzwi, dał się słyszeć głos pani Topinard wołającej:
— Cicho, dzieci, cicho! tatuś idzie!
Że zaś dzieci widocznie robiły z ojcem co chciały, starszy dalej komenderował wojskiem siedząc na kiju od miotły, drugi dął w blaszaną trąbkę, najmłodszy zaś podążał jak umiał za korpusem armji. Matka szyła kostjum teatralny.
— Cicho! krzyknął Topinard wielkim głosem, bo walę! — Zawsze im trzeba tak mówić, dodał szeptem do Schmuckego. Moja duszko, rzekł do kobiety, oto pan Schmucke, przyjaciel biednego pana Pons; nie wie gdzie się podziać i chciałby zamieszkać u nas. Ostrzegałem go, że nie mamy pałaców, że mieszkamy na szóstem piętrze i możemy mu ofiarować tylko izdebkę ma poddaszu... obstaje przy strojem.
Schmucke usiadł na krześle które mu podała kobieta, dzieci zaś, onieśmielone przybyciem obcego, skupiły się w gromadkę z ową głęboką, niemą i krótką uwagą, która właściwa jest dzieciom, nawykłym, jak psy, oceniać ludzi raczej węchem niż myślą. Schmucke przyglądał się ładnej grupie, w której wyróżniała się pięcioletnia dziewczynka ze wspaniałymi blond włosami, ta właśnie która dęła w trąbkę.
— Wygląda na małą Niemeczkę! rzekł Schmucke przyzywając ją gestem.
— Będzie tam panu bardzo źle, rzekła Topinardowa; gdybym nie musiała być blisko dzieci, ofiarowałabym panu masz pokój.
Otworzyła drzwi i wprowadziła Schmuckego. Ten pokój, to był cały przepych domu. Mahoniowe łóżko strojne było w niebieskie perkalowe firanki z białą frendzlą. Komoda, sekretarzyk, krzesła, choć mahoniowe były czysto utrzymane. Na kominku zegar i świeczniki, zapewne dar zbankrutowanego dyrektora, którego portret, ohydny portret roboty Piotra Grassou, znajdował się nad komodą. Toteż dzieci, którym wstęp do tego pokoju był wzbroniony, próbowały zapuścić ciekawe spojrzenia.