Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/297

Ta strona została skorygowana.

Twardego parwenjusza wzruszyła ta szlachetność i wdzięczność za rzecz, która w oczach świata jest niczem, a która, w oczach tego baranka bożego, ważyła, jak owa szklanka wody u Bossueta, więcej niż podboje zdobywców. Pod swą próżnością, pod brutalną żądzą wybicia się i dorównania swemu przyjacielowi, hrabiemu Popinot, Gaudissart krył dobre serce, poczciwą naturę. Odwołał tedy swoje lekkomyślne sądy o Schmuckem i przeszedł na jego stronę.
— Dostanie pan to wszystko! ale zrobię coś więcej, mój drogi Schmucke. Topinard jest uczciwy człowiek...
— Tak, widziałem go przed chwilą w jego ubogim domu, gdzie żyje szczęśliwy wraz z dziećmi...
— Dam mu miejsce kasjera, bo stary Baudrand odchodzi...
— Och, niech panu Bóg błogosławi! wykrzyknął Schmucke.
— A więc, mój dobry i zacny panie, niech pan przyjdzie dziś o czwartej do rejenta Berthier; wszystko będzie gotowe i będziesz pan zabezpieczony do końca życia... Dostaniesz sześć tysięcy franków i będziesz robił przy Garangeocie to co robiłeś przy Ponsie.
— Nie! odparł Schmucke, ja nie będę żył!... Nie mam serca do niczego... czuję że koniec ze mną...
— Biedny baran! pomyślał Gaudissart żegnając się z Niemcem. Ale cóż! Ostatecznie, trzeba jeść kotlety. I, jak powiada boski Beranger: „Biedne barany, zawsze strzyc was będą!“.
Zanucił tę opinję polityczną, aby odpędzić wzruszenie.
— Powóz! zawołał na woźnego.
Zeszedł i krzyknął stangretowi:
— Ulica Hanowerska!
Człowiek ambitny odżył w całej pełni! widział przed sobą Radę Stanu.
W tej chwili, Schmucke kupował kwiaty i, prawie wesół, przyniósł je wraz z ciastkami małym Topinard.
Bżynożę dziazdga!... rzekł z uśmiechem.
Był to pierwszy uśmiech, jaki pojawił się na jego ustach od trzech miesięcy, a każdy ktoby ujrzał ten uśmiech, zadrżałby.