Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/298

Ta strona została skorygowana.

— Daję je pod jednym warunkiem.
— Za dobry pan jest, rzekła matka.
— Dziewczynka uściska mnie i zaplecie kwiaty we włosy, jak robią dziewczynki w Niemczech.
— Olesiu, dziecko, zrób wszystko co pan każe... rzekła matka przybierając surową minę.
Nie łaj bani mojej małej Niemedżgi!... wykrzyknął Schmucke, który widział swoje ukochane Niemcy w tej dziewczynce.
— Jedzie cały kram na plecach trzech posłańców!... rzekł Topinard wchodząc.
— Mój przyjacielu, rzekł Niemiec, oto dwieście franków na pokrycie wszystkiego... Ale ty masz bardzo miłą kobietkę, ożenisz się z nią, nieprawdaż? Daję wam tysiąc talarów... Mała dostanie w posagu też tysiąc talarów, które złożycie na jej imię. I nie będziesz już posługaczem... zostajesz kasjerem...
— Ja! na miejsce starego Baudraud?
— Tak.
— Kto panu to powiedział?
— Pan Gaudissart!
— Och! to można oszaleć z radości!... Słyszysz, Rozalko, ależ będą pyskować w teatrze!... Ale to niemożliwe, dodał.
— Nasz dobroczyńca nie może mieszkać na strychu.
— Ba! na tych kilka dni, które mam do życia! rzekł Schmucke, to zupełnie wystarczy!... Bądźcie zdrowi! idę na cmentarz... zobaczyć co tam zrobili z Ponsem i zamówić kwiaty na jego grób.
Pani Camusot de Marville przechodziła gorące chwile. Fraisier radził u niej z Godeschalem i Berthierem. Rejent Berthier i adwokat Godeschal uważali testament sporządzony przez dwóch rejentów w obecności dwóch świadków za niezłomny, zwłaszcza w tej jasnej formie w jaki rejent Hannequin go ułożył.
Zdaniem uczciwego Godeschala, w razie gdyby obecny doradca zdołał oszukać Schmuckego, zawsze w końcu ktoś go oświeci, choćby któryś z owych adwokatów, którzy, chcąc się odznaczyć, pu-