jem prawem legalnej gospodyni. Pod wpływem natchnienia, jakie zdolne jest błysnąć jedynie w sercu prawdziwego przyjaciela, zbliżył się do odźwiernej i wyciągając ją na schody rzekł:
— Pani Cibot, ten kochany Pons lubi dobre rzeczy; leć pani do Cadran Bleu i przynieś smaczny opiadek: sardynki, makaron! Słowem uczta Lukullusa!
— Co to takiego? spytała pani Cibot.
— No, odparł Schmucke, potrawka cielęca, jakaś ładna ryba, butelka dobrego Bordeaux, i najdelikatniejsze zakąski: naprzykład krokietki z ryżu i wędzona słonina! Zapłać pani i nie mów nic; oddam jutro rano.
Schmucke mówił zacierając ręce z rozradowaniem; ale twarz jego przybrała wyraz osłupienia, kiedy usłyszał dzieje nieszczęść, które się zwaliły w jednej chwili na przyjaciela. Próbował pocieszyć Ponsa, malując mu świat ze swego punktu widzenia. Paryż to wieczna burza, mężczyźni i kobiety kręcą się porwani wściekłym wirem walca; nie trzeba niczego żądać od świata, który patrzy jedynie na pozory, a nie fefnądż, mówił. Opowiedział po setny raz, że jedyne trzy uczennice które kochał, które jego kochały, za które byłby oddał życie, od których nawet miał małą pensyjkę[1], jakieś dziewięćset franków (każda ofiarowała w tym celu trzysta franków rocznie), tak doszczętnie zapominają go odwiedzić, unoszone prądem paryskim, że, kiedy on się do nich wybrał, w ciągu trzech lat ani razu go nie przyjęto. (Prawda że Schmucke zjawiał się u tych dam o dziesiątej rano!) Nawet kwartalne raty wypłacano mu u rejenta.
— A przecież to są słode zerdza, ciągnął. To moje małe święte Dzedzylje, urocze kobiety, pani de Portenduère, pani de Vandenesse, pani du Tillet. Jeżeli je widzę, to tylko na Polach Elizejskich... one mnie nie widzą, a kochają mnie: gdybym poszedł do której na obiad, byłaby bardzo rada. Mógłbym jechać do nich na
- ↑ Córka Ewy.