Strona:PL Balzac - Kuzyn Pons.djvu/74

Ta strona została przepisana.

Pons, ugodzony w słabą stronę, rozpłynął się w uprzejmościach i odprowadził prezydenta aż na schody. W godzinę potem, cała służba prezydenta zjawiła się u dobrego Ponsa; okazali prawdziwą duszę służby, podłą i obleśną; płakali! Magdalena odciągnęła Ponsa na bok i rzuciła się z determinacją do jego stóp.
— To ja, proszę pana, narobiłam wszystkiego, ale pan wie że ja pana kocham, rzekła zalewając się łzami. To przez zemstę, która gotowała się we mnie, nawarzyłam tego piwa. Stracimy dożywocie!... Proszę pana, ja byłam szalona, nie chciałabym aby reszta służby cierpiała za moje szaleństwo... Widzę teraz, że los nie stworzył mnie na to, abym należała do pana. Wyperswadowałam to sobie, byłam nadto ambitna, ale ja pana zawsze kocham. Dziesięć lat myślałam tylko o tem, żeby panu dać szczęście i zająć się pańskim domem. Cóż za piękny los!... Och! gdyby pan wiedział, jak ja pana kocham. Ale pan musiał to poznać z tego jak panu dokuczałam. Gdybym umarła jutro, wie pan coby znaleziono?... testament na pańską korzyść... tak, proszę pana, w moim kuferku, pod kosztownościami!
Potrącając tę strunę, Magdalena łechtała w starym kawalerze rozkosze miłości własnej, jakie zawsze daje świadomość obudzonego uczucia, choćby się go nawet nie podzielało. Przebaczywszy Magdalenie, Pons darował łaską wszystkich, mówiąc że się postara aby ich zatrzymano. Z niewymowną radością powitał Pons ten powrót dawnych rozkoszy, i to nie okupiony poniżeniem. Świat sam przyszedł do niego; godność jego mogła tylko zyskać. Ale, kiedy opowiadał swój tryumf Schmuckemu, ujrzał z przykrością na jego twarzy smutek i ciche wątpliwości. Mimo to, na widok nagłej zmiany w fizjognomji Ponsa, zacny Niemiec podzielił wkońcu jego radość, poświęcił szczęście jakiego kosztował przez cztery miesiące mając przyjaciela na wyłączną własność. Choroby moralne mają nad fizycznemi olbrzymią przewagę: ustają ze spełnieniem pragnień, tak samo jak rodzą się z braku. W ciągu tego ranka, Pons stał się innym człowiekiem. Smutny, śmiercią zalatujący starzec