Ta strona została uwierzytelniona.
Och, ten styl Balzaka! spęczniały przesadą, nastroszony wielkiemi nazwiskami, wciąż ziejący jakimś „Rafaelem“. Trudno się nie uśmiechnąć przy ustępie gdzie Balzac, mówiąc o Wacławie, tłómaczy konieczność wytężonej pracy dla artysty i tak kończy: „Canova żył w swojej pracowni, jak Wolter w swoim gabinecie. Homer i Fidjasz musieli żyć w ten sposób.“ Ten Homer w gabinecie jest paradny!
Ale zamiast demonstrować słabe strony tego stylu, mam pokusę zacytować ustęp świetnej parodji, jaką Marceli Proust, zresztą gorący czciciel Balzaka, imituje jego manjerę w swoich Pastiches et melanges:
W ostatnich miesiącach roku..., na jednym z owych rautów margrabiny d‘Espard, gdzie tłoczyła się wówczas elita arystokracji paryskiej (najwykwintniejszej w Europie, wedle orzeczenia p. de Talleyrand, owego Rogera Bacon przyrody społecznej, który bywał biskupem i księciem Benewentu), de Marsay i Rastignac, hrabia Felix de Vandenesse, książęta de Rhétoré i de Grandlieu, hrabia Adam Łagiński, Oktaw de Camps, lord Dudley, otaczali kołem księżnę de Cadignan, nie budząc tem wszakże zazdrości margrabiny. Czyż to nie jest w istocie jedna z wielkości gospodyni domu — tej karmelitanki światowego sukcesu — że musi poświęcić swoją zalotność, dumę, swoją miłość nawet, dla potrzeby stworzenia sobie salonu, którego jej rywalki będą niekiedy najbardziej kuszącą ozdobą? Czyż nie jest w tem ona równą świętej? Czy nie zasługuje na cząstkę — tak drogo nabytą — społecznego raju? Margrabina — z domu de Blamont Chauvry, spokrewniona z rodami Navarreins, Lenoncourt, Chaulieu — wyciągała do każdego z gości ową rękę, o której Desplein, największy uczony naszych czasów, nie wyjmując Klaudjusza Bernard, on, uczeń Lavatera, orzekł, iż jestto ręka najgłębiej